Alright guys, I'm back, rested, refreshed and ready for action. The last few days of my university term were rather stressful and I was basically living in a library, but it's all good now. Straight after submitting our essays, together with my classmates Anna and Chantal, we bought cheap plane tickets (16 quid!) and went to visit a vibrant, multicultural French city, Marseille. We've rented an apartment and for a few days lived just above the Vieux Port, the old harbor of Marseille. I really enjoyed staying there, the city is authentic, exotic and lively and as far away as possible from those "open air museum" kind of cities, where you can only find tourists, students and more tourists. Additionally, this year Marseille has become an European Capitol of Culture for 2013 and we were lucky enough to be there for the opening weekend celebration. It was impressive, with music on every corner, soap bubbles everywhere, parades, and just when we started thinking that this fête can't get any more spectacular...
Jestem z powrotem, obecna, ćwicząca! Miałam sporo pracy i stresów okołouniwersyteckich w ostatnim czasie, ale już odkopałam się spod zaległości i na początek chciałam pokazać Wam pierwszą część z mojego wyjazdu do Marsylii w połowie stycznia. Wybrałam się tam z Anną i Chantal, koleżankami ze studiów, któregoś popołudnia po prostu kupiłyśmy bilety za 16 funtów, spakowałyśmy się w bagaż podręczny i na kilka dni zamieszkałyśmy w mieszkaniu nad starym portem jednego z najstarszych miast w Europie. Marsylia jest prawdziwa, multikulturowa i tętni życiem, daleko jej do miasta-skansenu, gdzie po usunięciu turystów i studentów zostają pojedyncze jednostki. W tym roku Marsylia dodatkowo pełni honory Europejskiej Stolicy Kultury, a nam udało się trafić akurat na weekend uroczyście inaugurujący to wydarzenie. Była muzyka na każdym rogu, balony, bańki mydlane, parady i właściwie wydawało nam się, że większej fête już zrobić się nie da.
...we've bumped into a breathtaking show on a main square of the old town, when acrobats dressed as glittery angels/chickens were dancing on the lines high above our heads and spilling huge amounts of white feathers, accompanied by a large puffed cupid/Michellin Man. The music started to play and suddenly we've found ourselves dancing in the feathers with a bunch of complete strangers, aged from 3 to 93. And it was fun!
I wtedy właśnie trafiłyśmy na podniebny pokaz akrobatów przebranych za brokatowe anioły/kurczaki, tańczących i rozrzucających punkt o 23 olbrzymie ilości piór nad jednym z głównych placów miasta, w akompaniamencie gigantycznego dmuchanego amora/ludzika Michellin. W szał tarzania się w piórach wpadły nie tylko dzieci, na rynku przez kilkanaście minut trwał masowy, pierzasty taniec.
City had been cleaned by the time we woke up, but we could still spot numerous heaps of feathers in the smaller back streets during the rest od our stay. Actually, I brough quite a lot of them back to London, in my pockets, camera bag and all the other nooks and crannies.
Zanim się obudziłyśmy, miasto zostało posprzątane, ale i tak przez cały wyjazd natykałyśmy się na smętne zaspy pierza w co mniej uczęszczanych uliczkach. Pióra miałam też w kieszeniach, torbie z aparatem i wszystkich innych zakamarkach, całkiem sporo z nich przywiozłam z powrotem do Londynu.
The perfect morning must-eat in Marseille, apart from the classic combo baguette plys chees, contains navettes, a long and really hard biscuites, perfumed with orange flower water. Their taste, together with verben tea, will alyways remind me of this place - they are one of these thing, which lose all their delight and taste when eaten somewhere else that in the place of origin.
Poranek idealny w Marsylii, poza klasycznym zestawem bagieta i ser, musiał zawierać też navettes, długie i koszmarnie twarde ciastka, z dodatkiem wody z kwiatów pomarańczy. Ich smak, razem z herbatą z werbeny, będzie mi się zawsze kojarzył z tym jednym miejscem - to zdecydowanie jedne z tych rzeczy, która po wywiezieniu z miejsca pochodzenia tracą cały smak i urok.
A day after the feather show, we spotted a parade, where every part of Provance region was presenting traditional clothes, dances or food. It was quite funny to look at sheep marching at Marseille's main shopping street or people with shopping bags in their hands, trying to pass round a donkey. I also really liked the fact that there were young people and order people together, not only cooperating, but also looking like they were having a really good time.
Dzień po atrakcjach z piórami trafiłyśmy też na paradę, gdzie każda część Prowansji prezentowała swoje tradycyjne stroje, zwyczaje czy jedzenie. Śmieszne było patrzeć na spacerujące po głównej ulicy miasta owce i ludzi wychodzących ze sklepów z zakupami, próbujących ominąć osła. Podobał mi się też przekrój wiekowy uczestników - wszyscy dziarsko maszerowali razem, od ledwo drepczących dzieci po starsze osoby i wyglądali, jakby naprawdę dobrze się przy tym bawili.
We have also visited an old tobacco factory, which currently houses an exhibition of modern art, a bistro with a coffee place, several little gardens small skatepark and lots of odd vehicles. I didn't enjoy the current exhibition too much, but the place itself is definitely quite interesing.
Odwiedziłyśmy też starą fabrykę tytoniu, która mieści teraz dużą wystawę sztuki współczesnej, bar/restaurację, skatepark i dużo dziwnych wehikułów. Aktualna wystawa mnie nie wciągnęła, była zdecydowanie z gatunku "kawałek drutu i dwie strony objaśnień, co artysta miał na myśli", ale miejsce samo w sobie jest bardzo ciekawe.
One day we've decided to go to Cassis, a little resort by the sea, which is full of people in the summer and almost dead in the winter. We have walked a bit among the beautiful rocky sea shore (this are is famous for so called "French fjords", Les Calanques), discover a small, hidden beach and went to a little restaurant in the port to hide from the rain.
Któregoś dnia wybrałyśmy się też do Cassiss, nadmorskiego miasteczka, które latem jest pełne turystów, a zimą praktycznie wymarłe. Przeszłyśmy się wzdłuż pięknego, skalistego wybrzeża (ten kawałek wybrzeża słynie z tzw. francuskich fiordów, czyli Les Calanques), odkrywając po drodze małą, ukrytą plażę. Zaczął padać deszcz, więc schowałyśmy się na obiad w jednej z portowych restauracji.
My fish was rather average, but Anna ordered mussels and they were fresh and delicious. The sun started to shine, so we spent a little more time on a beach before catching a bus back to Marseille. As I still have loads of pictures, I'll publish the rest of the (my favourite part!) soon. Stay tuned!
Ja średnio trafiłam z zamówioną rybą, ale Anna wzięła małże, które były świeże i smaczne. Na szczęście szybko wyszło słońce i mogłyśmy posiedzieć na plaży, zanim nadszedł czas na powrót do Marsylii. Ponieważ zdjęć jest dużo, postanowiłam moją relacją podzielić - druga, moja ulubiona część, ukaże się niebawem.
No comments:
Post a Comment