Sunday, 26 June 2011

Korona świata, czyli siedem szczytów kontynentów Crown of the world, which is seven continents peaks

191012 europe_728x90_bild_pl Image Banner 728 x 90

Korona świata, czyli siedem szczytów kontynentów

Autorem artykułu jest KATJA SZALEK


Korona Ziemi to najwyższe szczyty poszczególnych kontynentów. Dla wielu miłośników wspinaczki zdobycie wszystkich siedmiu stanowi  sens całego życia, bo zarówno przygotowanie techniczne, jak i zgromadzenie środków na wyprawę jest mocno absorbujące.



Każda grupa planująca wyprawę np. na Mount Everest  wnosi Nepalowi opłaty za zgodę na wejście na szlak w wysokości co najmniej 70 tys. dolarów, do tego doliczyć należy oczywiście sprzęt i transport. Tak wiec, poza przygotowaniem własnego ciała, skupić się trzeba również na aspektach przyziemnych. Zmagania zmierzające do postawienia stopy na najwyższych punktach na mapie świata obecnie ułatwia specjalistyczny sprzęt, nowoczesne technologie, możliwość przemieszczania się samolotami. Dlatego dopiero pod koniec XX wielu stała się możliwa realizacja nader śmiałego wyczynu. Dnia 30 kwietnia 1985 roku Richard Bass, amerykański biznesman i miłośnik gór, po swoich wielu wyprawach zdefiniował i skompletował całą Koronę Ziemi. Po wyprawie napisał książkę opisującą to niebywałe przedsięwzięcie.


Koronę Ziemi stanowią najwyższe szczyty kontynentów

Mount Everest -  Nepal/Tybet – Azja (8850 m n.p.m.)

Aconcagua -  Argentyna - Ameryka Południowa (6968 m n.p.m.)

Mt.McKinley - USA (Alaska) - Ameryka Północna (6194 m n.p.m.)

Kilimandżaro -  Tanzania - Afryka (5895 m n.p.m.)

Elbrus - Rosja  - Europa (5633 m n.p.m.)

Vinson - Antarktyka - Antarktyka z Antarktydą (4897 m n.p.m.)

Góra Kościuszki -  Australia - (2228 m n.p.m.)


Znany włoski alpinista Reinhold Messner poddał w wątpliwość wybór Australii jako kontynentu godnego wspinaczki i dokonał zmiany na liście szczytów Bassa, zastępując szczyt Australii szczytem całej Oceanii :  Puncak Jaya (4884 m n.p.m.) Następnie sam Messner  sprostał temu wyzwaniu i w 1986 roku skompletował wejścia na wszystkie szczyty.

Kolejne kontrowersje budzi obecność Elbrusa jako najwyższego szczytu w Europie. Według  geografów to Mont Blanc powinien reprezentować nasz kontynent, bo Kaukaz  ma więcej wspólnego z azjatyckimi pasmami górskimi niż z europejskimi. Międzynarodowa Unia Geograficzna oraz encyklopedie geograficzne zaliczają Elbrus do Azji. Niemniej żadna lista Korony Ziemi bez Elbrusa nie zdobyła akceptacji  miłośników wspinaczki.


Polacy na szczytach Ziemi

Pierwszym, który reprezentował nasz kraj wśród zdobywców Korony był alpinista, geodeta i  pracownik naukowy Leszek Cichy – dokonał tego w 1999 roku jako 57 w historii. Również dziesięciu innych Polaków dokonało tego wyczynu, w tym dziennikarka Martyna Wojciechowska,  druga Polka (po Annie Czerwińskiej), która sięgnęła po Koronę Ziemi. Martyna jako trzecia i najmłodsza Polka w historii zdobyła w 2006 roku najwyższą górę świata - Mount Everest.


Szczyt szczytowi nierówny

Tak jak różnią się między sobą kraje, tak też różni się zdobywanie szczytów stanowiących  Koronę. Odmienne  są stopnie trudności, charakter wspinaczki oraz warunki klimatyczne panujące na danym obszarze. W czasie wyprawy raz pokonać trzeba w miarę łatwe i niewysokie góry, jak Kilimandżaro i Góra Kościuszki, innym razem zdobywa się strzeliste skały Puncak Jaya albo skute lodem zbocza McKinley i Masywu Vinsona, aż po wymagające precyzyjnego przygotowania  Mount Everest.

Kilimandżaro - dosyć szybko doceniono walory turystyczne góry i już w 1898 roku wytyczono pierwszy szlak turystyczny prowadzący na szczyt. Góra ta jest uznawana za łatwą do zdobycia nawet bez fachowego przygotowania, czego nie należy brać zbyt dosłownie.

Góra Kościuszki jest najłatwiejsza do zdobycia, prawie na sam szczyt prowadzi droga, a przez ostatni odcinek  siedmiokilometrowa ścieżka. Dlatego wielu alpinistów nie wlicza jej do Korony Ziemi.

Puncak Jaya  w Indonezji (najwyższy szczyt Australii i Oceanii) pozostaje jednym z najbardziej dzikich i odizolowanych zakątków Ziemi.  Szczyt uważany jest za najtrudniejszy do zdobycia ze wszystkich gór należących do Korony, głównie ze względu na bardzo trudną  drogę dojścia pod ścianę oraz konieczność uzyskania od lokalnych władz wielu różnych zezwoleń. Wymagane są tu podstawowe umiejętności wspinaczkowe oraz umiejętność posługiwania się specjalistycznym sprzętem. Umiejętności te można nabyć na kilkudniowym szkoleniu, więc jeśli tylko dysponujemy kwotą 9 500 Euro, to możemy szykować się do wyprawy.

McKinley - na szczycie notuje się bardzo niskie temperatury i wiatry dochodzące do 160 km/h. Po raz pierwszy szczyt został zdobyty w1913 roku.

Mount Everest   to najwyższy szczyt Azji oraz całej Ziemi, tworzący potężny masyw podcięty z trzech stron lodowcami. Przez miejscową ludność wzniesienie uważane jest za siedzibę bogów i chyba każdy, kto kocha wysokie góry marzy by się z nim zmierzyć. Nie ma drugiej takiej góry, która wzbudza tak wielkie zainteresowanie i emocje. Pierwsze próby wejścia na szczyt  sięgają roku 1904, kiedy to sir Francis Younghusband otrzymał od Dalajlamy zgodę na  brytyjską wyprawę w Himalaje, nie zakończyła się ona jednak sukcesem, jak i wiele późniejszych z resztą. Szczyt został zdobyty dopiero pół wieku później,  w 1953 roku.


Jak zdobywa się dach świata ?

Na Mount Everest można wejść  latem bądź zimą oraz drogami o różnym stopniu trudności, ambitnie np. Kuluarem Nortona lub podejściem łagodniejszym, od strony tybetańskiej. Uczestnicy wypraw często dokonują zmiany swoich planów kierując się prognozą pogody i dysponowanym czasem, który są w stanie poświęcić na oczekiwanie na dogodny do podejścia dzień. A bywa, że na właściwy moment czeka się w bazie  nawet  kilka tygodni!  Niektórzy oczekujący na dzień ataku szczytowego niestety rezygnują, bo mają dość zimna, jedzenia z puszki albo kończy im się ważność wizy. W obecnych czasach popularność Korony Ziemi kusi również niedoświadczonych. Przy możliwości korzystania z dodatkowego tlenu, dołączenie do elitarnego grona, choć wiąże się ze słonymi opłatami dla tragarzy i przewodników (Szerpów) jest realne do osiągnięcia. Dużo jest więc na szlaku wypraw komercyjnych, które ustalają  miedzy sobą harmonogramy wejść, by nie spowodować zatoru przed progiem skalnym, którego pokonanie otwiera drogę na szczyt.

Od strony tybetańskiej szczyt zdobywa się trójetapowo: z bazy najpierw dochodzi się do obozu pierwszego  położonego na Przełęczy Północnej na wysokości 7000 m n.p.m. Droga prowadzi moreną boczną lodowca, a następnie lodowym plateau - na ostatnim odcinku pnie się stromo w górę pomiędzy szczelinami.

Obóz drugi położony jest na wysokości 7900 m n.p.m. Ten odcinek drogi, narażony jest na huraganowy wiatr, potrafiący zdmuchnąć alpinistę ze skał.

Obóz trzeci znajduje się na wysokości 8350 m n.p.m.  – to z niego atakuje się szczyt. Na tej wysokości powietrze jest tak rzadkie, że zawiera 3 razy mniej tlenu, niż na nizinach, a każdy krok wymaga ogromnej mobilizacji. Skalny próg, tak zwany Second Step,  zawieszony na wysokości 8600 m n.p.m. robi wrażenie –  wiszą tam dziesiątki lin poręczowych ułatwiających wspinaczkę. Mimo to każdy krok sprawia wysiłek, serce bije jak dzwon, brakuje tlenu. Dlatego pokonanie ostatnich 500 metrów, dzielących trzecią bazę od szczytu, wytrwałym zajmuje około 8 godzin, a dla wielu bywa niewykonalne. Końcowe metry wyprawy, mimo zmęczenia, są najłatwiejsze do pokonania, bo z oddali migocą kolorowe chorągiewki przedstawicieli różnych krajów – cel podróży.

Wyprawa na poważne szczyty Korony Ziemi to nie jest banalna wycieczka z przewodnikiem, tu trzeba zebrać odpowiednie fundusze, przygotować się sprawnościowo, dobrać ekipę tak, by przy wzajemnym wsparciu dotrzeć na szczyt. Nie jest to atrakcja dla każdego, ale ci nieliczni z nas stojąc na dachach świata na pewno przeżywają niesamowite emocje, a jednocześnie chcą więcej. Dla wytrwałych pozostaje jeszcze podróże po Koronce Ziemi !
---
katja szalek redaktor www.eprzewodnicy.pl

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl





Crown of the world, which is seven continents peaks
The author of this article is KATJA Szalek

Crown of the Earth's highest peaks are the various continents. For many climbers get all seven is the sense of the whole life, because both the technical preparation and assembly of the expedition is strongly absorbing.


Each group is planning a trip such as Mount Everest Nepal asks for permission to charge entrance to the trail of at least 70 thousand. dollars, this must be added, of course, equipment and transport. So, in addition to preparing your body, you must also focus on the mundane aspects. Struggles efforts to bring the rate to the highest points on the world map now makes it easy to specialized equipment, modern technologies, the ability to move aircraft. Therefore, only at the end of the twentieth many became possible to implement most daring feat. On 30 April 1985 Richard Bass, an American businessman and lover of the mountains, after his many expeditions defined and completed the entire Crown of the Earth. After the expedition, wrote a book describing this incredible project.

Seven Summits are the highest peaks of the continents
Mount Everest - Nepal / Tibet - Asia (8,850 m)
Aconcagua - Argentina - South America (6968 m)
Mt.McKinley - USA (Alaska) - North America (6,194 m)
Kilimanjaro - Tanzania - Africa (5895 m)
Elbrus - Russia - Europe (5633 meters)
Vinson - Antarctica - Antarctica with Antarctica (4897 m)
Mount Kosciuszko - Australia - (2228 meters)

The famous Italian alpinist Reinhold Messner questioned the choice of Australia as a continent worthy of climbing and has revised the list of peaks Bassa, replacing the entire top of the peak Australian Oceania: Puncak Jaya (4884 m), then he Messner met the challenge and completed the 1986 years of entry to all the peaks .
Another controversy raises presence Elbrus as the highest peak in Europe. According to the Mont Blanc geographers should represent our continent, because the Caucasus has more in common with the Asian mountain ranges than those of Europe. International Geographical Union and among geographical encyclopedias Elbrus to Asia. However, no list of the Crown of the Earth without Elbrus not won acceptance climbers.

Poles on the tops of the Earth
The first, who represented our country was among the winners at the Crown climber, surveyor and researcher Leszek Cichy - did it in 1999 as a 57 in history. Also, ten other Poles made this feat, including journalist Martyna Wojciechowska, second Pole (after Annie Czerwińska), who grabbed the crown of the Earth. Martyn as the Third Pole and the youngest in history has won the 2006 world's highest mountain - Mount Everest.

Summit Summit unequal
Just as different from each other countries, so the acquisition of different peaks representing the Crown. Are different degrees of difficulty, the nature of climbing and climatic conditions in the area. During the trip once you beat as far as easy and low mountains such as Kilimanjaro and Mount Kosciuszko, other times it gets a lofty rock Puncak Jaya or icy slopes of Vinson Massif, and McKinley, to require the precise preparation of Mount Everest.
Kilimanjaro - quite quickly recognized the top tourist attractions and already in 1898 marked the first hiking trail leading to the summit. This mountain is considered easy to come by, even without professional training, which can not be taken too literally.
Mount Kosciuszko is the easiest to find, almost at the top of the road leads, and the last episode siedmiokilometrowa path. So many climbers do not count it to the Crown of the Earth.
Puncak Jaya in Indonesia (the highest peak in Australia and Oceania) remains one of the most wild and isolated corners of the Earth. The summit is considered the most difficult to obtain from all the mountains belonging to the Crown, mainly due to the very difficult path of reaching the wall, and the need to obtain from local authorities, many different licenses. Are required some basic climbing skills and the ability to use specialized equipment. These skills can be purchased for a few days training, so if you only have the amount of 9 500 Euro, then we can prepare for the expedition.
McKinley - at the top there has been a very low temperature and winds of up to 160 km / h. For the first time the summit was conquered w1913 year.
Mount Everest is the highest peak in Asia and all over the Earth, creating huge massif podcięty on three sides by glaciers. Erected by the local population is considered a resident of the gods, and I think everyone who loves dreams of high mountains to face it.There is no other mountain that arouses so much interest and excitement. The first attempts to reach the summit in 1904, when Sir Francis Younghusband received permission from the Dalai Lama on the British expedition to the Himalayas, it did not end, however successful, and much later with the rest. The summit was captured only half a century later, in 1953.

How to win the roof of the world?
Mount Everest, you can go in the summer or winter, and roads of varying difficulty, for example, lobby Norton ambitiously or gentler approach from the Tibetan side.Participants trips often make changes to their plans following the weather forecast and dysponowanym time that they can dedicate to the expectation of easy to approach the day. And sometimes that is waiting for the right moment in the database, even a few weeks! Some people waiting for the peak day of the attack, unfortunately, give up, because I have quite cold food from cans or ends with a valid visa to them. Nowadays, the popularity of the Crown of the Earth also tempt inexperienced. With the benefit of supplemental oxygen, to join the elite group, although associated with a salty charges for porters and guides (Sherpa) is feasible to achieve. So much is on the trail of commercial expeditions, which set the input schedules among themselves so as not to cause congestion in front of the rock threshold, whose defeat opens the way to the top.
From the Tibetan peak trójetapowo are scored: the first base you come to camp, the first located on North Pass at an altitude of 7000 m above sea level The road leads lateral moraine of the glacier, and then ice plateau - in the final stretch climbs steeply up between the slits.
The second camp is situated at an altitude of 7900 m above sea level This road section is exposed to hurricane winds, able to blow away the rock climber.
The third camp is located at an altitude of 8350 meters above sea level - That it attacks the summit. At this altitude the air is so rare that it contains 3 times less oxygen than in the lowlands, and each step requires a huge mobilization. Rock threshold, the so-called Second Step, suspended at a height of 8600 meters above sea level is impressive - tens of hanging there to facilitate climbing ropes. Nevertheless, each step makes an effort, my heart beats like a bell, lack of oxygen. Therefore, overcoming the last 500 meters, dividing the third base from the top, persevering takes about 8 hours, and sometimes impossible for many. The final meters of the expedition, despite the fatigue, are the easiest to overcome, because of the distance glitter colorful flags representatives of different countries - a destination.
Expedition to major peaks of the Crown of the Earth is not a trivial guided tour, here you have to collect the appropriate funds, prepare for agility, choose a team, so that the mutual support to reach the summit. This is not an attraction for everyone, but those few of us standing on the roofs of the world certainly an amazing experience emotions, yet they want more. For the persistent remains of the Earth travels around the Chaplet!

Tatry - Rysy Tatry - Scratches

191012 europe_728x90_bild_pl Image Banner 728 x 90

Tatry - Rysy

Autorem artykułu jest Marcin Walczak


Początkowy etap naszej wędrówki Palenica Tatrzańska - Wodogrzmoty Mickiewicza - Dolina Rybiego Potoku - Włosienica - Morskie Oko. Ślad koloru czerwonego, czas 120min. Jest to najmniej pociągająca część wyprawy. Około 2 godzin szlak toczy się asfaltem. Za pierwszym zakrętem wyłania się widok na Dolinę Białej Wody i Gerlach.
Tatry

Jednakże mimo kilku przecinek leśnych droga jest jednostajna i nużąca. Kolejne piękne widoki pojawiają się w okolicach Włosienicy, możemy doświadczać Mnicha, Mięguszowieckie Szczyty i Rysy.
Dochodzimy do Morskiego Oka, jest godzina 9.00, królują perfekcyjne warunki pogodowe, lepszych nie zdołaliśmy sobie wymarzyć. Schronisko jeszcze jest puste, żyje w wyczekiwaniu na tysiące ludzi, którzy już za moment będą się schodzić. Nas, na szczęście, już tutaj nie będzie. Spokojnie jemy śniadanko, parę pamiątkowych zdjęć i czas ruszyć w dalszą drogę!
Drugi etap przenika od Morskiego Oka do Czarnego Stawu. Droga koloru czerwonego, czas 55 min. Malownicza dróżka dookoła jeziora. Jezioro można obejść na dwa sposoby, udając się w prawą albo lewą stronę od schroniska na Morskim Oku. Po przeciwległej stronie jeziora zaczyna się wspinaczka po kamienistych schodach do Czarnego Stawu.
Czarny Staw jest umiejscowiony w kotle polodowcowym. Jest zbliżony układem do kółka, umiejscowiony jest na wysokości 1581 m n.p.m, czyli 191 m wyżej niż Morskie Oko. Przestrzeń wynosi 20,64 ha, głębokość maksymalna 76,4m. Bezpośrednio nad jeziorem unoszą się ściany Kazalnicy. Jezioro zamknięte jest wyraźnym progiem skalnym skonstruowanym z ogromnie wygładzonych przez egzarację skał.
Ostatni etap wiedzie na Rysy. Szlak koloru czerwonego, czas 180 min. Najpierw musimy obejść drugie tatrzańskie jezioro. Dalej tysiące skalnych stopni kierujących na sam wierzchołek. Lekkie zmęczenie, uzupełnianie płynów, i chwila na stoickie podziwianie spowijającej natury. Teraz jak na dłoni mamy dwa tatrzańskie jeziora, schroniska już prawie nie widać...
Najwybitniej atrakcyjna sekcja wycieczki - wspinanie po łańcuchach. Na drodze panuje ogromny ruch. Znajdujemy się coraz bliżej celu... Coraz mocniej już zaczyna wiać...
Rysy (2499 m n.p.m.) są najwyższym szczytem polskich Tatr - są jednym z czterech szczytów. Najwyższy z nich leży całkowicie po stronie słowackiej i liczy 2503 m. Na liście najwyższych tatrzańskich szczytów plasuje się on na 15-stej albo 18-stej pozycji. Jest jednym z wielu czubków Żabiej Grani odtąd oznaczano go Żabim Wierzchołkiem, potem nosił określenie Żabie Rysy, a w końcu Rysy. Nazwa Rysy wywodzi się odtąd, że spod szczytu przebiega żleb, a góra przez to wygląda jakby byłą porysowana.
Szczyt pokonany, znajdujemy się prawie na 2500 m n.p.m. Bezcenne wrażenie satysfakcji jak również najpiękniejsze widoki sprawiają, że zapominamy o wyczerpaniu.
---
2be isnpired - Rysy

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl





Tatry - Scratches
The author of this article is Marcin Walczak

The initial stage of our journey Palenica Tatrzanska - Wodogrzmoty Mickiewicz University - Valley Stream Rybi - Włosienica - Morskie Oko. Trace of red, time 120min.This is the least attractive part of the trip. About 2 hours the trail goes on asphalt. The first corner is emerging view of the White Water Valley and Gerlach.

 
However, despite several comma forest road is monotonous and boring. Another beautiful views appear in the vicinity of Wlosienica, we can experience the Monk, Mięguszowiecka peaks and cracks.We come to Morskie Oko, time is 9.00, dominated by perfect weather conditions, the better we could not have dreamed of. The hostel is still empty, lives in anticipation of thousands of people who are already in a moment will go down. We, fortunately, will not be here anymore. Breakfast time we eat calmly, a few commemorative photos and time to move on!The second stage passes from Morskie Oko to Czarny Staw. The way red, time 55 min.The scenic path around the lake. Lake can be circumvented in two ways, by going to the right or left from the hostel at Morskie Oko. On the opposite side of the lake begins to climb the rocky stairs to the Black Pond.Black Pond is located in a glacial kettle. System is close to the circle, is located at an altitude of 1581 meters above sea level, which is 191 m higher than the Morskie Oko.The space is 20.64 acres, maximum depth 76.4 m. Directly at the lake floating Kazalnica wall. Closed lake is a clear threshold is constructed of huge rock smoothed by egzarację rocks.The last step leads to cracks. The trail of red, time 180 min. First we have to work around the second lake in the Tatras. Next one thousand stone steps to the very top managers. Light fatigue, fluids, and time to enjoy enveloping stoic nature. Now, as the hand we have two Tatra lakes, hostels almost can not see ...Section of the most eminent attractive excursions - climbing the chain. On the road there is a huge movement. We are getting closer to ... Increasingly now starts to blow ...Cracks (2499 m) is the highest peak of Polish Tatra mountains - are one of the four peaks. The highest of them lies entirely on the Slovak side in 2503 and counts among the list of the peaks of the highest ranks it on the 15th or 18-pure position. It is one of the many tips Żabia Grani henceforth determined Frog tip of it, then determine the Frogs wore Scratches, and eventually cracks. Cracks name comes from now, that runs from the summit couloir, and the mountain looks as if the former is scratched.Summit defeated, we are almost at 2500 m asl Priceless feeling of satisfaction as well as the most beautiful views make it forget about running out.

Dzień do dnia niepodobny, czyli noc polarna za kołem podbiegunowym Day to day unlike, the polar night the Arctic Circle

191012 europe_728x90_bild_pl Image Banner 728 x 90

Dzień do dnia niepodobny, czyli noc polarna za kołem podbiegunowym

Autorem artykułu jest KATJA SZALEK


Noc polarna występuje w strefach polarnych gdy Słońce przebywa pod horyzontem ponad 24 godziny. Tuż za kołami podbiegunowymi (66°33'') zjawisko to ma miejsce dwa razy w roku (22 czerwca i 22 grudnia) – występują wtedy zamiennie dzień i noc polarna trwające przez 24 godziny.
W tym czasie na jednej półkuli słońce wcale nie wschodzi, a na drugiej nawet na moment się nie chowa za horyzont. Im dalej będziemy się przemieszczać w stronę biegunów, tym więcej w roku będzie takich dni i nocy, na samych biegunach  sytuacja taka trwa  około 180 dób.
Noc polarna nie jest zwykle tak ciemna, jak normalna noc, ponieważ  Słońce nie jest zbyt nisko pod horyzontem i  promienie trafiają do wyższych warstw atmosfery, gdzie się odbijają i wracają na Ziemię. W efekcie powstaje zmierzch, który przez astrologów podzielony jest na trzy przedziały: zmierzch cywilny, zmierzch nawigacyjny i zmierzch astronomiczny. W okresie przechodzenia od zmierzchu cywilnego do nawigacyjnego, wg tradycyjnej definicji możliwe jest czytanie gazety pod bezchmurnym niebem. W okresie zmierzchu astronomicznego światło dzienne całkowicie zanika.
Dla ludzi mieszkających za kołem podbiegunowym noc polarna to wcale nie jest czas, kiedy  można się wyspać za wszystkie czasy. Trzeba normalnie funkcjonować bez słońca przez kila dni lub nawet miesięcy, co nie jest łatwe. Wiele osób wpada w depresję lub topi smutek w alkoholu.
Jedynie zwierzęta, na przykład niedźwiedzie polarne, od czasu do czasu potrafią wchodzić w stan uśpienia (szczególnie samice w ciąży), na okres od kilku tygodni do siedmiu miesięcy, co znacznie ułatwia im przetrwanie trudnego mroźnego okresu.
Podczas nocy polarnej to Księżyc staje się głównym źródłem światła. Przez 30 dni od nowiu do nowiu,  porusza się on niemal po tych samych partiach nieba, co Słońce podczas obiegu rocznego. W trakcie zimy polarnej Księżyc w okresie pełni pozostaje nieprzerwanie ponad horyzontem, sprawiając że światło odbija się i rozprasza od bieli śniegu dając o wiele więcej  światła niż gwiazdy na nieboskłonie.
Zjawisko nocy polarnej występuje jednocześnie ze zjawiskiem dnia polarnego. Gdy na biegunie południowym trwa  dzień polarny, to na biegunie północnym trwa noc polarna. Od 22 czerwca do 22 grudnia na biegunie południowym trwa noc polarna, a na biegunie północnym trwa dzień polarny. Przez kolejne pół roku jest analogicznie odwrotnie.
Nieprzerwany dzień polarny trwa przez około 2 tygodnie dłużej niż nieprzerwana noc polarna. Dzieje się tak dlatego, że promienie słoneczne przy przechodzeniu przez atmosferę ziemską załamują się i powodują, że dostrzec można promienie będące w rzeczywistości jeszcze nieznacznie poniżej horyzontu.

Dzień polarny
Dzień polarny występuje w strefach polarnych, na obszarach za kołami podbiegunowymi. Polega on na niezachodzeniu Słońca poniżej linii widnokręgu przez co najmniej 24 godziny.
Warunki świetlne w rejonach polarnych są całkiem inne od tych, do których jesteśmy przyzwyczajeni żyjąc na niskich szerokościach geograficznych. Im dalej na północ od koła podbiegunowego, tym dłuższy jest czas, podczas którego słońce latem pozostaje nieprzerwanie nad horyzontem. Na terenach położonych blisko koła podbiegunowego długość dnia polarnego wynosi od 24 godzin do 6 miesięcy na samych biegunach.

Gdzie się wybrać w poszukiwaniu nocy i dnia polarnego ?
Norwegia. Tromsø to stolica regionu Troms oraz największe miasto północnej Norwegii. Leży 350 km za kołem podbiegunowym ale mimo tego specyficznego położenia geograficznego, za sprawą  silnego wpływu Prądu Zatokowego, klimat nie jest tu surowy. Noc polarna trwa w Tromsø od 27 listopada do 19 stycznia, natomiast dzień polarny od 19 maja do 27 lipca.
Finlandia. Kaamos - tak noc polarną określają Finowie. Jest to dla nich okres  pośpiechu i załatwiania wszystkich zaległych spraw w biegu, bo ludziom spieszno do domów. Co weekend ludzie spotykają się i organizują Pikkujoulu, czyli szalone pijaństwo.
Rosja. Petersburg usytuowany jest daleko na północy, blisko koła podbiegunowego. Latem dzień trwa tu niemal całą dobę a w mieście panuje atmosfera beztroskiej zabawy, odbywają się liczne festiwale i festyny ludowe.  Białe noce trwają  od 25 maja do 16 lipca, ale najlepiej jest przyjechać tu pomiędzy  11 czerwca a 2 lipca. W okresie tym przez całą dobę niebo jest jasnoróżowe, a na ulice Petersburga wylega mnóstwo turystów. Szczególną atrakcją nocy są zwodzone mosty. W Petersburgu jest ponad 300 mostów, z czego 20 jest zwodzonych i tworzy dla turystów  niezapomniane spektakle. Fenomen natury jakim są białe noce stanowi wizytówkę Petersburga. Za kołem podbiegunowym białe noce poprzedzają dzień polarny.

Jak przetrwać ten nietypowy okres ?
Ponieważ w czasie nocy polarnych niebo przeważnie jest bezchmurne, ludzie dużo czasu spędzają na obserwowaniu gwiazd i księżyca, szczęśliwcy mają możliwość podziwiania zorzy polarnej - jednego z najpiękniejszych  widowisk na świecie, których jedynym twórcą jest natura.
Bardzo popularna jest aktywność sportowa. Władze polarnych regionów organizują rozgrywki i turnieje saneczkowe, dostępne są oświetlone nieomal przez całą dobę stoki narciarskie, lodowiska, hale sportowe i baseny.
Rozwinął się  snowkiting -  zimowa odmiana  kitesurfingu uprawiana na otwartych przestrzeniach zamarzniętych jezior. Sport ten łączy pociągowy  latawiec ze snowboardem i pozwala osiągnąć niebotyczne prędkości i niebanalne triki.
W ostatnią niedzielę stycznia w całej Dalekiej Północy odbywa się wielkie święto Powitania Słońca - obyczaj ten kraje takie jak Finlandia, Rosja, Norwegia i Szwecja przejęły od rdzennych mieszkańców tych ziem - ludów Saami.

Wielkie wybuchy – zorze polarne
Zorze polarne nazywane są tęczami nocy. Na niebie widać wtedy jaskrawe zielone ramiona, powiewające kotary lub unoszący się barwny dym z odrobiną różowej obwódki. Każdy rozbłysk zorzy polarnej jest niepowtarzalny i bajkowy. Malownicze zorze polarne mogą obserwować głównie mieszkańcy Skandynawii, północnej Rosji oraz Alaski i Kanady. Najlepszymi miesiącami do obserwacji są październik, luty i marzec, w godzinach od osiemnastej do pierwszej w nocy, gdy jest ciemno.  Bywa, że w przeciągu tygodnia ma miejsce kilka fantastycznych pokazów, a innym razem pada gęsty śnieg lub zorza polarna  się nie pojawia – dlatego trzeba być cierpliwym.
Sprawcą tych obrazów jest Słońce -  w trakcie wybuchów i rozbłysków w przestrzeń kosmiczną wyrzucane są ze Słońca ogromne ilości cząstek elementarnych. Gdy zbliżają się do Ziemi, zderzają się z górną warstwą atmosfery i tworzą wokół bieguna północnego okrąg w postaci zorzy polarnych. Widowisko kształtuje się około 100 kilometrów nad powierzchnią Ziemi.

Gdzie można  zobaczyć zorzę polarną ?
Za Kołem Podbiegunowym,  w pasie  Norwegii Północnej na Lofotach  po Przylądek Północny-  tu z  każdego miejsca w tej okolicy można dostrzec ten niezwykły spektakl. Największe szanse na powstanie zorzy są podczas suchych dni, gdy  niebo jest czyste i nie ma pełni księżyca, bo światło zewnętrzne osłabia efekt zorzy.
Wyrzutów masy będzie niebawem coraz więcej, gdyż Słońce zbliża się do apogeum 24 cyklu, które ma mieć miejsce w 2013 roku. Dlatego spektakle będą coraz częstsze a na domiar tego jest wysoce prawdopodobne, że za dwa lata tańczące na nocnym niebie kolorowe pejzaże podziwiać będzie można na polskim niebie ( jak to już miało miejsce w 2003 roku), a nasz kraj wzbogaci się o kolejna atrakcję!

W oczekiwaniu na aurorę
Największym chyba magnesem przyciągającym pasjonatów aurory jest konieczność wyczekiwania na nią- wybierając się w podróż nigdy nie mamy bowiem pewności, czy ją dostrzeżemy.
Aby umilić sobie czekanie i nie zmarznąć, entuzjaści zorzy polarnej organizują  sobie atrakcje; warta przemyślenia jest  wycieczka trekkingowa, safari skuterem śnieżnym, rejs na pokładzie statku, czy chociażby lepienie bałwanów.
Jeśli zorza się nie pojawia, można wyruszyć za nią w pogoń. W trakcie nocy polarnej można wybrać się samochodem po okolicy w poszukiwaniu czystego nieba. Jednak tropienie zorzy przypomina czasami zabawę w kotka i myszkę  oraz wymaga wewnętrznej walki pomiędzy chęcią zobaczenia zorzy a przekraczaniem granic własnej cierpliwości.
---
katja szalek redaktor portalu www.eprzewodnicy.pl

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl






Day to day unlike, the polar night the Arctic Circle
The author of this article is KATJA Szalek

Polar night occurs in the polar zones, where the sun stays below the horizon more than 24 hours. Just behind the wheels podbiegunowymi (66 ° 33''), this phenomenon takes place twice a year (22 June and 22 December) - are then alternately day and polar night lasting for 24 hours.During this time, on one hemisphere the sun does not rise, and the other for a moment not to hide behind the horizon. The further we move toward the poles, the more a year will be those days and nights on the same poles that situation lasts about 180 days.Polar night is not usually so dark, like a normal night, because the sun is not too far below the horizon and the rays hit the upper atmosphere, where they bounce off and return to Earth. The result is a decline, which by astrologers is divided into three compartments: civil twilight, nautical twilight and astronomical twilight. At dusk during the transition from civilian to navigation, by traditional definition it is possible to read the newspaper under a cloudless sky. In the period of astronomical twilight daylight disappears completely.For people living above the Arctic Circle is a polar night is not a time when you can sleep for all time. You have to function normally without the sun for quite a few days or even months, which is not easy. Many people fall into depression or sadness drowns in alcohol.Only animals, like polar bears, from time to time they can go to sleep (especially pregnant females), for a period of several weeks to seven months, which makes them difficult to survive freezing period.During the polar night is the moon becomes the main source of light. For 30 days from new moon to new moon, it moves almost the same parts of the sky as the Sun during the annual cycle. During the polar winters during the full moon is constantly above the horizon, making the light reflects and scatters the white snow giving much more light than the stars in the sky.The phenomenon of the polar night occurs simultaneously with the phenomenon of polar day. When the South Pole polar day lasts, that the North Pole polar night lasts. From June 22 to December 22 at the South Pole polar night lasts, and the North Pole arctic daylight. For the next half year is similarly vice versa.Uninterrupted polar day lasts for about 2 weeks longer than the continuous polar night.This happens because the sunlight passes through the Earth's atmosphere and cause a break down that you can see the rays which are in fact slightly below the horizon yet.
 
Polar DayMidnight sun polar occur in zones, the areas behind the wheels podbiegunowymi. It depends on niezachodzeniu sun below the horizon for at least 24 hours.Light conditions in the polar regions are quite different from those to whom we are accustomed to living at low latitudes. The farther north of the Arctic Circle, the longer the time during which the summer sun stays above the horizon continuously. In areas close to the Arctic Circle on the polar length ranges from 24 hours to 6 months on the same poles.
 
Where to go in search of polar night and day?Norway. Tromso Tromso is the capital of the region and the largest city in northern Norway. It lies 350 km above the Arctic Circle, but nevertheless a specific geographical location, due to the strong influence of the Gulf Stream, the climate here is not raw. Polar night lasts in Tromsø from 27 November to 19 January, the polar day from 19 May to 27 July.Finland. Kaamos - that define the polar night Finns. It is time for them hurry and settle all outstanding issues in the race, because the people hurrying to their homes. Every weekend, people come together and organize Pikkujoulu, or crazy drunkenness.Russia. St. Petersburg is located in the far north, near the Arctic Circle. Summer day lasts almost the whole day here in the city atmosphere of carefree fun, hosts many festivals and folk festivals. White Nights are from 25 May to 16 July, but it is best to come here between June 11 and July 2. During this period, around the clock, the sky is light pink and on the streets of St. Petersburg hatch lots of tourists. A special attraction of the night are drawbridges. In St. Petersburg is more than 300 bridges, of which 20 have been duped and creates memorable performances for tourists. The phenomenon of nature which are white nights of St. Petersburg is a business card. The Arctic Circle white polar nights preceding days.
 
How to survive this unusual period?Because during the polar night is usually cloudless sky, people spend more time observing the stars and moon, the lucky ones are able to enjoy the northern lights - one of the most beautiful spectacles in the world, which is the sole creator of nature.Is a very popular sporting activity. The authorities of the polar regions, organize games and tournaments sled, are lit almost around the clock, ski slopes, ice rinks, sports halls and swimming pools.Developed snowkiting - winter variety grown kite in open spaces of frozen lakes. This sport combines the towing kite with snowboarding and sky-high speeds can be achieved and original tricks.On the last Sunday in January across the Far North is a great feast of Sun Salutations - custom that countries such as Finland, Russia, Norway and Sweden took over from the indigenous inhabitants of these lands - Saami peoples.
 
Big explosions - aurorasAuroras are called rainbows night. In the sky, then you will see bright green shoulders, billowing curtains and colored smoke rising from the little pink rim. Each flash of the aurora borealis is a unique and fabulous. Picturesque can observe auroras mainly inhabitants of Scandinavia, northern Russia and Alaska and Canada. The best months to observe are October, February and March, the hours of six o'clock to one o'clock, when it is dark. It happens that within a week there is some fantastic shows, and other times it rains or heavy snow aurora does not appear - so you must be patient.The perpetrator of these images is the sun - during the explosions and flares ejected into space from the Sun are vast amounts of elementary particles. When you come close to Earth, they collide with the upper layer of the atmosphere and form a circle around the North Pole in the form of the polar aurora. The show is shaped around 100 kilometers above Earth's surface.
 
Where can I see the northern lights?The Arctic Circle, in the belt of Northern Norway on the Lofoten Islands on the North Cape, here from anywhere in this area you can see this remarkable spectacle. The best chance of the aurora are created during dry days when the sky is clear and has no full moon, because the external light weakens the effect of the aurora.Mass ejections will soon be more and more as the sun approaches the apogee 24 of the cycle, which is to take place in 2013. Therefore, performances will be more frequent and on top of that it is highly likely that in two years dancing in the night sky colorful landscapes will be exhibited in the Polish sky (as has already occurred in 2003), and our country will be enriched by another attraction!
 
In anticipation of the AuroraProbably the biggest magnet for fans of the aurora is the necessity of waiting for her, choosing to travel because we are never sure whether we see it.To while away the wait and stay warm, aurora enthusiasts organize their attractions, it is worth thinking about trekking trip, snowmobile safari, a cruise on board the ship, or even building snowmen.If the aurora does not appear, you can go after her in pursuit. During the polar night, you can choose to drive around the area in search of clear skies. But tracking the aurora sometimes resembles playing cat and mouse, and requires an internal struggle between the desire to see the aurora and the crossing of their patience.

Tunezja - bliska egzotyka Tunisia - close to exotic

191012 europe_728x90_bild_pl Image Banner 728 x 90

Tunezja - bliska egzotyka

Autorem artykułu jest katia81


Tunezja bardzo często wybierana jest jako cel pierwszych egzotycznych wycieczek z uwagi na relatywnie krótki dystans oraz przystępne ceny. Do Tunezji najłatwiej dostać się oczywiście samolotem, aby koszt podróży nie podniósł drastycznie kosztów naszych wczasów warto skorzystać z oferty last minute.

Tunezja z pewnością należy do jednego z najczęściej odwiedzanych przez Polaków kraju afrykańskiego. To taka tania egzotyka. Kiedy nie stać nas na wyjazd do Kenii, fundujemy sobie wczasy w Tunezji, odległej niewiele bardziej niż np. Hiszpania, czy Turcja, a konkurującej dość mocno z tymi krajami cenowo.
Jak to wygląda w praktyce? Wsiadamy w samolot, lecimy do jakiegoś większego miasta, stamtąd autokarem do hotelu i praktycznie już tam zostajemy. Mamy do dyspozycji wszystkie zdobycze cywilizacji z sauną jaccuzi, restauracjami, basenami, telewizją, internetem itp. Dostajemy oczywiście wstęp na plaże ale tylko chronioną, hotelową. O tym, że jesteśmy w Afryce praktycznie nic nam nie przypomina. Tylko świadomość i ewentualnie napis na skierowaniu mówi nam, że to egzotyka. Należy przy tym pamiętać, że w hotelu, w granicach ośrodka wczasowego i chronionej plaży jesteśmy absolutnie bezpieczni. Jedyne co nam grozi to poparzenie słoneczne, o które tutaj nietrudno. Natomiast wychodząc poza ogrodzenie kompleksu wypoczynkowego bierzemy na siebie pewne ryzyko, które wiąże się chociażby z nieznajomości relacji i obyczajów tutaj panujących. To zupełnie inny kraj, nowy dla nas, nieznany, zupełnie inni ludzie mimo, iż to wciąż wczasy nad morzem Śródziemnym..
Prawdziwej jednak Tunezji nie zwiedzimy zza okien klimatyzowanego autokaru. Nie poczujemy żaru pustyni i spiekoty tunezyjskiego sońca siedząc w hotelu. Nie spróbujemy tradycyjnych potraw takich jak chociażby kuskus z baraniną, czy pastę z ostrej papryki - tzw harissę, racząc się tym wszystkim, co mamy dostępne na terenie hotelu w ofercie all inclusive.
Niewątpliwą atrakcją charakterystyczną dla Tunezji są hammy czyli arabskie łaźnie, do których chodzi się nie tylko w celach kąpielowych, ale przede wszystkim towarzyskich. Aby skorzystać z takiej łaźni musmiy opuścić hotelowy konglomerat i spróbować odkrywać kraj na własną rękę, bądź korzystając z usług przewodnika.
Do bardzo ciekawych zjawisk w Tunezji należą obrzędy weselne i ślubne odbywające się w tym kraju. Jeżeli w łaźni natkniemy się na grupkę śpiewających i rozbawionych kobiet, to możemy być pewni, że wśród nich jest panna młoda. Warto wtedy wprosić się na wesele i zobaczyć tamtejsze zaślubiny i obrzędy weselne na własne oczy. Ceremonie ślubne w Tunezji trwają około tygodnia cały czas będąc tylko swego rodzaju preludium do faktycznych zaślubin. Narzeczeni bowiem, spotykają się dopiero ostatniego wieczora tej długiej uroczystości.

---

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl





Tunisia - close to exotic
The author of this article is katia81

Tunisia often is chosen as a target of the first exotic trips due to the relatively short distance, and affordable prices. Tunisia, of course, the easiest way to get by plane to travel costs not picked up dramatically the cost of our holiday packages to take advantage of last minute offers.
 
Tunisia will be one of the most visited by Poles African country. It's a cheap exoticism.When we can not afford to travel to Kenya, will put up a holiday in Tunisia, distant little more than, say, Spain or Turkey, and competing quite affordable with these countries.How does it work in practice? We get on a plane, fly to a larger city, and from there by bus to the hotel and we are practically there already. We have all the achievements of civilization, with sauna and jacuzzi, restaurants, swimming pools, TV, Internet, etc. We get access to the beaches of course, but only protected, hotel. The fact that we are in Africa, virtually nothing is not like us. Only awareness and possibly writing on the referral tells us that it is exotic. It should be remembered that in the hotel, holiday village within a protected beach and we are absolutely safe. The only thing that threatens us is a sun burn, of which here is not difficult. While going beyond the fence resort complex, we take some risks, which involves even the ignorance of the relationship and the prevailing mores here. It's a completely different country, new to us, unknown, completely different people, although it is still a holiday on the Mediterranean Sea ..Tunisia is not true, however, will visit air-conditioned bus through the windows. Do not feel the heat of the Tunisian desert and the scorching heat sońca sitting in the hotel. Do not try traditional dishes such as couscous with lamb even if the paste with hot pepper - the so-called Harissa, admiring all this, what we have available on site to offer all-inclusive.Another attraction are characteristic of Tunisia hammy or Arab baths, which comes not only for bathing, but most of all socializing. To take advantage of such a bath to leave the hotel conglomerate musmiy and try to discover the country on your own, or with a guide.Very interesting phenomena in Tunisia include wedding ceremonies and wedding held in this country. If you come across in a bath at a bunch of singing and merry men, we can be sure that among them is the bride. It then wprosić the wedding and see a rustic wedding and wedding ceremonies with their own eyes. Wedding ceremonies in Tunisia last about a week all the time being only a sort of prelude to the actual wedding. Bride and groom in fact, meet only the last evening of the long ceremony.

Shakin’ India – Wstrząsające Indie Shakin 'India - India Shocking

191012 europe_728x90_bild_pl Image Banner 728 x 90

Shakin’ India – Wstrząsające Indie

Autorem artykułu jest KiniaMalinia


Dla większości z nas Indie kojarzą się z Tadź Mahalem, królewskimi pałacami, słoniami, wyładowanymi pociągami, kolorowymi targami oraz tanecznymi filmami opowiadającymi o wielkiej miłości...

 Delhi - Udaipur - Ranakpur - Jodhpur - Jaipur - Fatehpur Sikri - Agra - Delhi

Dla większości z nas Indie kojarzą się z Tadź Mahalem, królewskimi pałacami, słoniami, wyładowanymi pociągami, kolorowymi targami oraz tanecznymi filmami opowiadającymi o wielkiej miłości, śpiewająco łącząc bohaterów na końcu opowieści a ostatnio także ze wzruszającą historią milionera z ulicy. Czy to jednak wszystko, co należy wiedzieć o tym, niesamowitym kraju zanim się do niego wybierze?maksymalizacja przestrzeni
Indie to przede wszystkim kraj kontrastów, gdzie wielkie domy wypełnione bogactwami i służbą sąsiadują ze slumsami i bezdomnymi, biednymi dziećmi żebrzącymi na ulicach. Na drogach równie łatwo dostrzec słonia czy wielbłąda jak i markowy samochód najwyższej klasy oraz wyładowany towarem pod samo niebo rower spod którego ledwie dostrzec można kierowcę.
Po mimo swojej historii i sławy, Indie nie zostały zniszczone turystyką masową a sklepy z pamiątkami i dmuchanymi zabawkami to nadal rzadkość. Warto wspomnieć, iż w tym ponad miliardowym kraju, turyści zagraniczni corocznie stanowią jedyne około trzech milionów. Tu, prawie wszędzie, z małymi tylko wyjątkami, każdy może czuć się odkrywcą Nowej Ziemi, poznawać odmienną kulturę i obcować z ludźmi, którzy żyją w dokładnie taki sam sposób jak przed wiekami.
Nasza podróż w czasie rozpoczęła się w Delhi, dokąd radośnie dolecieliśmy z Europy a następnie kierowaliśmy się do stanu Rajastan oraz Haryana. Przez długi czas, zwłaszcza w Rajastanie, nie doświadczyliśmy obecności innych turystów a napotkani przez nas ludzie byli tak samo zainteresowani naszym widokiem jak my ich.
W Delhi spędziliśmy 2 dni, trochę zwiedzając, trochę obcując a przede wszystkim buszując po targach i straganach. Podróżowanie po Delhi jest dość łatwe, tanie, ale jednak bardzo czasochłonne. Kilometrowe kolejki aut, wozów, wielbłądów, ryksz i rowerów ciągną się głównymi ulicami miasta podzielonego na siedem części historycznych, z których każda to osobne miasto. Ludność Delhi może przytłoczyć, bo przekracza magiczną granicę 15 milionów. Natłok ludzi i kolorów daje się we znaki na każdym kroku, ale już po pierwszym dniu zaczęliśmy się wtapiać a cały harmider zaczął nas cieszyć i zajmować.
Jadąc do Delhi, jak i do całych Indii, ważnym jest odpowiednio się nastawić. Nie warto liczyć na spokojne spacerki o meczet Jama Masidzachodzie słońca i ciche narożne kafejki, gdyż to co napotkamy nie będzie do tego podobne. Wszechobecna bieda może zasmucać. Jednakże w tej atmosferze zgiełku i wielokolorowości jest coś przyciągającego a szczere uśmiechy napotkanych ludzi zachęcają do wędrówek w głąb miasta.
Z ponad tysiąca różnorodnych zabytków, my wybraliśmy jedynie kilka. Zobaczyliśmy największy w Indiach, wspaniały meczet Jama Masjid zbudowany w drugiej połowie XVII wieku. Położony w pobliżu Czerwonego Fortu (Lal Kila) meczet jest nadal używany. Spod meczetu wsiedliśmy do rykszy aby podziwiać atmosferę Starego Delhi oraz targu Chandni Chowk, na którym zaopatrują się okoliczni mieszkańcy a nawet słynni projektanci kupują materiały i dodatki,m aby tworzyć z nich niepowtarzalne kreacje prosto ze światowych wybiegów mody. Stare Delhi jest bramą pomiędzy stolicami Brytyjskimi oraz Mogolskimi. Ryksza dowiozła nas pod Czerwony Fort (Lal Kila), gdzie mogliśmy udać się na krótki spacer po jego terenie, omijając jednak większość budowli, które są zamknięte dla zwiedzających. Nie było smutku, gdyż wiedzieliśmy, ze przed nami jeszcze wspaniały fort w Agrze, zbudowany również przez cesarza Szadźahana i jeszcze bardziej imponujący.
Naszą podróż kontynuowaliśmy dnia następnego udając się w kierunku Qutab Minar, pięciopiętrowej wieży zwycięstwa, wzniesionej przez Ajbaka, znajdującej się na terenie zespołu Lal Kot zbudowanego przez Anangpala z dynastii Tomarów, miejsca narodzin historycznego Delhi z XI wieku naszej ery. Służyła ona także jako minaret, wzywając wiernych do modlitwy.
Nowe Delhi zachwyca ogromem budynków rządowych i świątyń. Aż dziwnie się człowiek czuje przejeżdżając przez dzielnicę, zamieszkałą tylko i wyłącznie przez urzędników rządowych; dom za domem, jeden ciekawszy od drugiego. Jaka szkoda, że po zakończeniu kadencji będą musieli się z nich wynieść. Oczywiście dokonaliśmy kurtuazyjnej rundki wokół budynków rządowych i Parlamentu z widokiem na Indian Gate, by następnie popędzić w stronę Mauzoleum Humajuna. Ta wspaniała budowla ogrodowa wzniesiona została w XVI w. przez żonę Humajuna, Bega Begum oraz stanowiła pierwowzór dla wzniesionego później Tadź Mahal.
Ciekawą opcją wydała nam się wizyta w Akshardham temple, nowoczesnej świątyni zbudowanej ku czci Bhagwana Akshardham TempleSwaminarayana (1781-1830) a zbudowana zaledwie w 2005 roku. Co prawda prace wykończeniowe trwają nadal, ale świątynię można już zwiedzać. Zachwycająca ilość rzeźbionych w kamieniu detali i figur oraz cały ogrom budowli pochłonęły nas na 4 godziny. Jedyną przykrością jest absolutny brak robienia zdjęć na terenie całego kompleksu a wszelkie urządzenia elektroniczne należy zostawić w depozycie.
Już się baliśmy, ale zdążyliśmy jeszcze zrobić ostatnie, w Delhi oczywiście, zakupy na Khan Market, bo następnego dnia wyruszaliśmy w naszą wyprawę na pustynię.
A wszystko zaczęło się od lotu z Delhi do Udaipuru. Po około godzinnym locie wylądowaliśmy w innym świecie. Suche pagórki, pojedyncze krzaczki i potworny upał powitał nas zaraz po opuszczeniu terminala. Jednego nie można było jednak odmówić, było luźniej. Bark tłumów podziałał na nas orzeźwiająco a prześmieszny widok pomalowanych na kolorowo ciężarówek i autobusów z pasażerami na dachu przyprawił dodatkowo o dobry humor. Udaipur nazywają bramą Rajastanu, gdyż poza jest już tylko pustynia, i rzeczywiście, jak się później dowiedzieliśmy, była to ostatnia ostoja zieleni. Przepiękne pagórkowe krajobrazy, wspaniałe pałace, ciekawe jeziora i tradycyjnie żyjący ludzie, robiący pranie na brzegu zapraszają do eksploracji.
Następnego ranka postawiliśmy na kulturę i zakupy. Zwarci i gotowi, z przewodnikiem na czele popędziliśmy na zwiedzanie miasta. Samo śródmieście zwiedza się bezboleśnie, wąskie uliczki i centrum o zwartej zabudowie wręcz zapraszają do szperania po stoiskach i sklepach a wszędobylskie krowy i kozy wprawiają w osłupienie. Nie daliśmy sobie jednak dużo czasu na buszowanie między połyskliwymi bransoletkami i kolorowymi tkaninami, gdyż nasz dumny wódz wskazał inny kierunek. Pałac Miejski. Ta ogromna budowla, oprócz Muzeum i teraźniejszych kwater Maharany mieści dwa jakby osobne pałace przekształcone obecnie na hotele. Mieszkając w takim otoczeniu, śpiąc na łożu z baldachimem zaraz obok dyndającej z sufitu huśtawki można się wprawić w prawdziwie królewski nastrój.
Z okien Pałacu rozpościera się wspaniały widok na jezioro Pichola z Pałacem Jag Mandir oraz romantyczny Lake Palace, będący obecnie hotelem sieci Taj. Szybkim truchtem dotarliśmy do przystani, skąd wieloosobowa łódź zabrała nas właśnie do Jag Mandir. Sam rejs łodzią po jeziorze był ciekawym przeżyciem a zwłaszcza deszcz nietoperzy, który nas spotkał w drodze powrotnej. Bez obaw, nie były nami zainteresowane a wszelkie aluzje do filmu „Ptaki" Alfreda Hithcocka były nietrafione. Po tak emocjonującym dniu padliśmy spać jak dzieci aby następnego dnia wyruszyć dalej, tam gdzie jest jeszcze goręcej i... jeszcze bardziej sucho.
Po wczesnym śniadaniu zapakowaliśmy się do naszego busika i popędziliśmy w kierunku Jodhpuru. Trzeba przyznać, że podróżowanie po wyboistych drogach, o ile są w ogóle, jest wstrząsającym przeżyciem, a kobietom polecam ubieranie bielizny sportowej. Jednakże nie zamieniłabym autobusu na pociąg ani samolot, gdyż szkoda by mi było mijających za szybą widoków. Tu zaczyna się prawdziwe życie, ludzie pracujący w polu, zbierający plony, powożący wielbłądy oraz wszechobecne bydło i kozy pozwalają na posmakowanie prawdziwych Indii. Po kliku godzinach potrząsania i kiwania dostaliśmy do punktu pośredniego, do dźinijskiej świątyni w Ranakpurze poświęconej Adinathowi, pierwszemu nauczycielowi. Całość zbudowana jest z bardzo bogato rzeźbionego białego marmuru a wnętrze zdobią 1444 kolumny, każda innego projektu u i o odmiennym wyglądzie. Gdzie niegdzie wkradały się w rzeźbienia także figurki twórców oraz innych ważnych person. Wejście do tej świątyni, jak i do większości jest dozwolone wyłącznie na boso, z zakrytymi ramionami oraz spodniami o długości poniżej kolan. W razie zapomnienia takowego, obsługa z wielką chęcią wyposaża w bardzo gustowne różowe kitelki.
Świątynia przepiękna, pełna marmurowych zdobień i figur, bardzo przestrzenna a jednocześnie zwarta. Warto poprosić o przewodnictwo jednego z księży (ubrani na żółto-pomarańczowo), który także opowie ciekawą historię budowli.
Po kolejnych wybojach dotarliśmy do Dźodhpuru. To potężne miasto otoczone piaskowymi murami i królującym ponad nim Fortem Mehgrangarh budzi respekt i podziw. Zwie się je również „Niebieskim Miastem", ze względu na wszechogarniający błękit domów, które nie tylko na zewnątrz, ale i w środku pomalowane są na niebiesko ku czci Wioska Plemienia Bisznoinajwyższego Boga Shivy.
Sam fort, posępnie spoglądający na nas z góry, po mimo swej srogości mieści wspaniałe skarby, takie jak Pałac Perłowy (Moti Mahal) i Pałac Kwiatów (Phul Mahal), dumnie pokazujące wspaniałe malowidła i zdobienia.
Po mimo palącego upału nie poddaliśmy się i po przeprawie na drugą stronę wzgórza dotarliśmy do Jaswant Thanda, królewskiego krematorium i jednocześnie mauzoleum. Przy szóstej bramie obronnej zespołu znajdują się odciski dłoni królowych, żon Dźaswanta Singha II, które popełniły samobójstwo poprzez podpalenie („sati") na grobie męża.
To, co jednak na zawsze pozostanie najgłębiej w naszej pamięci, to wizyta w dwóch wioskach plemion Bisznoi i Braminów. Te dwa plemiona, dość szeroko reprezentowane na terenie całych Indii żyją w sposób niezmienny od setek lat.
Zawsze w zgodzie ze zwierzętami i przyrodą mieszkają Bisznoi. Wszystko, co ich otacza jest przyjazne dla innych żywych stworzeń a sami mieszkańcy, żyjący bardzo skromnie po kilka rodzin w osadzie, robią wszystko by im pomóc.
Innych wrażeń dostarcza ceremonia Opium odgrywana każdego wieczoru w sąsiedniej wiosce, zamieszkiwanej przez plemię Braminów. Trzech Starszych siadając w półkolu przygotowują relaksujący napar by następnie wypić go bezpośrednio z dłoni mistrza ceremonii. Bez obaw, zawartość opium w wywarze to nie więcej niż 20%. Warto spróbować, zwłaszcza, że gospodarze chętnie częstują.
Po takich wrażeniach musieliśmy udać się na spoczynek, by następnego ranka wyruszyć w dalszą podróż, tym razem w Dźajpuru.
Po sześciu godzinach, które nawet udało nam się przespać, dotarliśmy do „Różowego Miasta", czule objętego łańcuchem kamiennych wzgórz, ze wnoszącymi się na nich wspaniałymi fortami oraz upstrzone bogatymi pałacami. Dźajpur swój przydomek zawdzięcza bajkowym kolorom domostw, pomalowanych na różowo, tworzących niezapomniany widok.
Pierwszy na naszej liście był oczywiście Fort Amer (Amber Fort), do którego dostać można się zarówno na słoniu jak i jeepem. Ograniczenia dotyczące jazdy na słoniach związane są głównie z temperaturą i maksymalnym dziennym obciążeniem, jakie zwierze może unieść. My oczywiście nie mogliśmy przepuścić takiej okazji i wkroczyliśmy majestatycznie na słoniach, patrząc z góry na wszystkich i wszystko za wyjątkiem naszego Mahouta, który nie wypuściłby nas be odpowiedniego napiwku.
Biedniejsi o Dolara, ale nadal uniesieni przeżyciem rozpoczęliśmy eksplorację terenu, by następnie szybkim truchtem przenieść się w okolice Pałacu Miejskiego oraz Hawa Mahal (Pałac Wiatrów). Stanowczo najciekawszym punktem, a zarazem tym, który zatrzymał nas na dłużej było Muzeum Tkanin, w której oprócz wzorów prezentowano gotowe stroje dworskie z poprzednich epok.
Jeszcze szybki przystanek przy Obserwatorium Astronomicznym, gdzie przebierając żwawo nogami próbowaliśmy ogarnąć ogrom tego XVII wiecznego obserwatorium.
Nasz pośpiech usprawiedliwiała gorączka zakupów, bo przecież Dźajpur z tego słynie. Tego wieczoru byliśmy królami Dźohari Bazar! Poszewki, koce, szaliki, ubrania, biżuteria, smakołyki i przyprawy...dwie godziny to za mało.
Dopiero wtedy poczuliśmy zmęczenie. Strudzeni ciężkim targowaniem i dźwiganiem zakupów udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.
Nowy dzień, nowa przygoda. Zaczęliśmy się zbliżać do naszej finalnej destylacji, do boskiego Taj Mahal. Jednak jeszcze inne atrakcje czekały nas po drodze.
W sześć godzin po obudzeniu dotarliśmy do „Miasta Widma", czyli Fatehpur Sikri. To tu na cześć szejka Salima w 1571 roku cesarz Akbar wybudował swoją stolicę. Cesarz był tak wdzięczny za przepowiednie narodzin swoich trzech synów, że postanowił przenieść stolicę z Agry do Fatehpur Sikri. Jednakże po kliku zaledwie latach miasto bez dostępu do jakiejkolwiek drogi wodnej zostało opuszczone przez dwór i zaczęło popadać w zapomnienie, ale nadal działając na wyobraźnię.
Taj Mahal
Po dotarciu do Agry szybkim truchtem podążyliśmy w stronę słynnego Fortu. Zaiste jest on olbrzymi, majestatyczny i ciekawy a z jego okien można dostrzec w oddali, jakby nierealny.....Tadź Mahal (Taj Mahal).
Fort w Agrze, podobnie jak Fatehpur Sikri, zbudował z jasno-czerwonego piaskowca w XVI wieku Akbar, dziadek Szahdźahana, odpowiedzialnego za rzeczony Tadź Mahal. Posiada on podwójne mury oraz dodatkową bramę wjazdową ustawioną prostopadle do pierwszej, aby uniemożliwić szarżę słoni oraz dwie fosy, suchą i mokrą.
Po męczącym dniu szybciutko pobiegliśmy do spania, żeby wstać jeszcze przed wschodem słońca.
Było ciężko, ale emocje nie pozwoliły nam przespać budzików upiornie nastawionych na godzinę 4.30 nad ranem. Nikt się nie chciał spóźnić. Zwarci i gotowi popędziliśmy w stronę Mauzoleum Tadź. Po krótkiej podróży rykszą dotarliśmy pod bramę główną. Jeszcze tylko bilety, kontrola bezpieczeństwa i można wchodzić.
Mauzoleum zbudował w XVII wieku cesarz Szahdźahan, chcąc ukoić ból po utracie ukochanej żony, Mumtaz, która zmarła rodząc mu czternaste dziecko. Cały grobowiec zbudowany jest z białego marmuru, swoją architekturą miała symbolizuje Raj a jego majestatyczność symbolizuje potęgę islamu oraz wszechmocność władców mogolskich. Podobno, kiedy grobowiec był już gotowy, trumnę cesarzowej pokryto warstwą czystego złota, a cesarz miał ją dodatkowo obsypać perłami i diamentami. Dodatkowo przed budowlą stało 2000 żołnierzy, którzy dzień i noc musieli pilnować tych bajecznych skarbów.
Jako pierwszą zobaczyliśmy bramę wejściową, inkrustowaną wersetami z Koranu, których wielkość rośnie wraz z wysokością. Brama ta stanowi swoistą granicę pomiędzy szarą rzeczywistością z brudem i zgiełkiem a dostojeństwem mauzoleum.
Pośpiech nie jest wskazany. Najwspanialszych uczuć można doznać przechodząc powoli przez bramę, kiedy Tadź Mahal otwiera się stopniowo przed naszymi oczami a jego piękno, romantyzm i potęga rosną w miarę zbliżania się. Wiele słów powiedziano na temat jego piękna, ale na pewno jest on: wspaniały, cudowny, doskonały, wytworny, królewski, rozkoszny, subtelny, magiczny, precyzyjny, niesamowity, majestatyczny, urzekający, niebiański, fenomenalny, nieziemski, boski, genialny, dumny, wzruszający, czarodziejski, widowiskowy, wyniosły, imponujący, ujmujący, zniewalający, rajski, efektowny, spektakularny, hipnotyczny, obezwładniający, nadzmysłowy, zniewalający, magnetyczny... Ach!
Po kilku godzinach pałania zachwytem nadszedł czas powrotu do Delhi a tym samym do domu. Zapakowaliśmy więc wszystkie nasze włości, znacznie powiększone poprzez zakupy zrobione tu i ówdzie, z duszą na ramieniu i obawą dopłat za nadbagaż wyruszyliśmy w stronę stolicy. Po czterech godzinach podskoków i potrząsań dotarliśmy na lotnisko, gdzie zakończyła się nasza przygoda. Na chwilę obecną oczywiście...
wiecej na moim blogu
---
KiniaMalinia

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl





Shakin 'India - India Shocking
The author of this article is KiniaMalinia

For most of us associate India with the Taj Mahal, the royal palaces, elephants, unloading trains, colorful fairs and dance films telling of great love ...

 
Delhi - Udaipur - Ranakpur - Jodhpur - Jaipur - Fatehpur Sikri - Agra - Delhi
For most of us associate India with the Taj Mahal, the royal palaces, elephants, unloading trains, colorful fairs and dance films telling of the great love with flying colors by combining the characters at the end of the story and more recently with a touching story of a millionaire from the street. But is that all you need to know about the amazing country before him choose?India is primarily a country of contrasts, where large houses filled with riches and service next to slums and the homeless, poor children żebrzącymi on the streets. On the road just as easily see an elephant or camel and the highest quality brand-name car and unloaded the goods under the same sky from which the bicycle can barely see the driver.In spite of its history and fame, India was not destroyed, mass tourism and the souvenir shops and inflatable toys are still a rarity. It is worth mentioning that in this country over billionth, foreign tourists each year represent only about three million. Here, almost everywhere, with only small exceptions, anyone can feel the discoverer of the New Earth, learn about different culture and associate with people who live in exactly the same way as it was centuries ago.Our journey in time started in Delhi, where happily we got from Europe and then guided us to a state of Rajastan and Haryana. For a long time, especially in Rajasthan, have not experienced the presence of other tourists and encounters with people we were as interested in our views as we do them.In Delhi, we spent 2 days, a little sightseeing, a little communing and above all, you search the fairs and stalls. Travelling in Delhi is quite easy, cheap, but still very time consuming. Kilometers of railway cars, carts, camels, rickshaws and bicycles go on the main streets of the town divided into seven parts of history, each of which is a separate city. The population of Delhi can overwhelm, because it exceeds the magical limit of 15 million. Throng of people and colors can be felt at every step, but after the first day we started to melt and the whole uproar began to enjoy and deal with us.Coming to Delhi and to the whole of India, it is important to adjust accordingly. It is not worth to count on quiet walks at sunset and quiet corner cafes, because what we encounter is not to like. Pervasive poverty can grieve. However, in this atmosphere of turmoil and multiple-there is something attractive and sincere smiles encountered encourage migration of people into the city.With over a thousand different sites, we chose only a few. We saw the largest in India, the great mosque of Jama Masjid, built in the second half of the seventeenth century.Located near the Red Fort (Lal Kila) mosque is still used. From the mosque, we got to rykszy to admire the atmosphere of Old Delhi and Chandni Chowk market, where local residents to buy from famous designers and even buy materials and additives, m to make them unique creations straight from the world's catwalks. Old Delhi is the gateway between the capitals of the British and Mogolskimi. Dowiozła rickshaws us at the Red Fort (Lal Kila), where we could go for a short walk through the site, bypassing the majority of buildings that are closed to visitors. There was sadness, because we knew that we still have a great fort at Agra, built by the emperor Szadźahana and even more impressive.Our journey continued on the next day going in the direction of Qutab Minar, five-story tower of victory, erected by Ajbaka, located in the band built Lal Kot by Anangpala Tomarów dynasty, the birthplace of historic Delhi from the eleventh century AD. She also served as a minaret, calling the faithful to prayer.New Delhi delights enormity of government buildings and temples. Until the person feels strange driving through the district, inhabited only by government officials, house after house, one more interesting than the other. What a shame that after leaving office will have to reach them. Of course we made the rounds courtesy around government buildings and the Parliament with a view of the Indian Gate, would then rush towards the Mausoleum of Humayun. This magnificent building was erected garden in the sixteenth century by the wife of Humayun, Bega Begum and has served as the prototype for the Taj Mahal built later.An interesting option issued to us in the Akshardham temple visit, a modern temple built in honor of Bhagwana Swaminarayana (1781-1830) and built only in 2005. It is true that finishing works are still in progress, but you can already visit the temple. A stunning amount of detail carved in stone and the figures and claimed the whole enormity of building us up to 4 hours. The only regret is the absolute lack of shooting in the whole complex and all electronic devices must be left in escrow.Already we were afraid, but we could still do the last, in Delhi, of course, shopping at the Khan Market, because the next day wyruszaliśmy in our expedition into the wilderness.And it all started with a flight from Delhi to Udaipuru. After about an hour flight we landed in another world. Dry hills, isolated bushes and we were greeted by a monstrous heat immediately after leaving the terminal. One could not, however, refuse was a looser.Bark crowds acted upon us refreshing and hilarious view of colorfully painted trucks and buses with passengers on the roof przyprawił addition of good humor. Rajasthan Udaipur is called the gate, since outside is just a desert, and indeed, as we learned later, was the last refuge of greenery. The beautiful hilly landscapes, magnificent palaces, lakes and interesting people traditionally lived, doing laundry on the banks invite you to explore.The next morning, we focused on culture and shopping. Short circuit and ready, with a guide at the head dashed to explore the city. Downtown itself is painless visits, narrow streets and a high density even invite you to browsing the stalls and shops and the ubiquitous cows and goats to put in a stupor. But we have not given yourself a lot of time sifting between połyskliwymi bracelets and colored fabrics, as our proud leader pointed another direction. City Palace. This huge building, in addition to the Museum and present Maharani lodging houses two separate palaces though now converted to hotels.Living in such surroundings, sleeping on a bed with a canopy next to the swing dangling from the ceiling can be set into a truly royal mood.From the windows of the Palace there is a splendid view of Lake Pichola with the Jag Mandir Palace and the romantic Lake Palace, now a Taj hotel. A quick trot we got to the marina where the boat took us multiplayer just for the Jag Mandir. Sam boat trip on the lake was an interesting experience, and especially rain bats, who met us on the way back. Do not worry, they were not interested in us and all allusions to the movie "The Birds" Alfred was Hithcocka clash. After such an eventful day, we fell to sleep as children go on the next day, where even hotter i. .. more dry.After an early breakfast, we packed into our minibus and dashed towards Jodhpur. I must admit that traveling on rough roads, if any, is a harrowing experience, and I recommend dressing women sports underwear. However, no zamieniłabym bus for the train or plane, because the damage to me was passing behind the window views. Here begins the real life, people working in the fields, harvesting crops, and ubiquitous camels powożący cattle and goats allow tasting the real India. After several hours of shaking and rocking got to a point intermediate to the Jain temple dedicated Ranakpurze Adinathowi, the first teacher. The whole is made of richly carved white marble and the interior is decorated with 1444 columns, each a different project UIO different appearance. Here and there crept in and carving figurines and other important creators person. The entrance to this temple, and for most it is only allowed on the barefoot, with concealed arms, and pants with a length below the knee. If you forget such, handling with great gusto in a very tasteful fitted pink kitelki.Temple of beautiful, full of marble ornaments and figures, very spacious yet compact.Ask for guidance of a priest (dressed in yellow-orange), which also tells an interesting story building.After another rough roads we reached Dźodhpuru. This powerful city surrounded by sand walls and over the Fort królującym Mehgrangarh commands respect and admiration. They are also called "Blue City" because of the overwhelming blue of the houses, which not only outside but also in the middle are painted blue in honor of the supreme God Shiva.Fort alone, gazing gloomily at us from above, and despite its severity is wonderful treasures, such as the Palace Pearl (Moti Mahal) and the Palace of Flowers (Phul Mahal), proudly showing the magnificent murals and decorations.In spite of the burning heat is not given up, and after crossing to the other side of the hill we reached the Jaswant Thanda, a royal crematorium and mausoleum at the same time. At the sixth gate, the defense team are palm prints queens, wives Dźaswanta Singh II, who committed suicide by arson ("sati") on the grave of her husband.What, however, will always remain deeply in our memory, then a visit to two villages and tribes Bisznoi Brahmins. These two tribes, rather widely represented across the whole of India live in a permanent manner for hundreds of years.Always in harmony with animals and nature live Bisznoi. Everything around them is friendly to other living creatures and the inhabitants themselves, who lived very modestly in a few families in the village, they do everything to help them.Other experience provides Opium ceremony played every night in a neighboring village, inhabited by a tribe of Brahmins. Three Elders sat in a semicircle preparing to brew a relaxing drink afterwards it directly from the hand master of ceremonies. Do not worry, the content of opium in the broth is not more than 20%. It is worth trying, especially since the hosts will be happy marshals.After such experience, we had to go to sleep, the next morning to embark on a journey, this time in Jaipur.After six hours, which even we managed to get some sleep, we arrived at the "Pink City", tenderly chain of stone covered hills, with wnoszącymi on them dotted with magnificent forts and palaces of the rich. Jaipur owes its nickname of fabulous colors of houses, painted in pink, creating a memorable view.First on our list was, of course, Amer Fort (Amber Fort), which can both get on an elephant and jeep. Limitations on driving on the elephants are mainly related to temperature and maximum daily load that the animal can carry. We obviously could not pass up this opportunity and entered the elephants majestically looking down on everyone and everything except our Mahouta who wypuściłby not be an appropriate tip us.Dollar poorer, but still borne along by experience, we started exploring the area, then a fast trot to move in around the City Palace and Hawa Mahal (Palace of Winds).Decidedly the most interesting point, and also the one who stopped us for a long time was the Textile Museum, in which the designs were presented in addition to ready-made clothes from past eras court.Even a quick stop at the Astronomical Observatory, where he tried to hook his feet smartly grasp the enormity of the seventeenth century observatory.Our shopping rush fever justified, because of the famous Jaipur. That evening we were kings Dźohari Bazaar! Pillowcases, blankets, scarves, clothing, jewelry, sweets and spices ... two hours is not enough.Only then felt tired. Tired heavy bargaining and being moved, we went shopping for a well deserved rest.New day, new adventure. We started our final approach to distillation, to divine the Taj Mahal. But even more attractions waiting for us on the road.Six hours after waking up we got to the "City Spectrum", ie Fatehpur Sikri. It is here in honor of Sheikh Salim in 1571 Emperor Akbar built his capital. The emperor was so grateful for the predictions of the birth of his three sons that he decided to move the capital from Agra to Fatehpur Sikri. However, after just a few years the city without access to any of the waterway has been abandoned by the court and began to fall into oblivion, but still acting on the imagination.
After reaching Agra, we traveled fast trot toward the famous Fort. Indeed, it is huge, majestic and interesting from its windows you can see in the distance, as if unreal ..... Taj Mahal (Taj Mahal).Fort in Agra, like Fatehpur Sikri, built from light-red sandstone in the sixteenth century, Akbar's grandfather Szahdźahana responsible for the said Taj Mahal. It has double walls and an additional gate perpendicular to the first, to prevent the charge of elephants and two moats, dry and wet.After a busy day, hastily ran to sleep to get up before sunrise.It was hard, but emotions do not let us sleep through alarm clocks oriented ghastly 4.30 per hour in the morning. Nobody wanted to miss. Short circuit and ready dashed toward the Mausoleum of Taj. After a short journey we arrived in rickshaws main gate. Just tickets, security control and can enter.Mausoleum built in the seventeenth century, the Emperor Szahdźahan, trying to soothe the pain after losing his beloved wife, Mumtaz, who died giving birth to his fourteenth child. The entire tomb is built of white marble, its architecture was a symbol of Paradise symbolizes the power of the grandeur of Islam and the omnipotence of the rulers of Mogul. Apparently, when the tomb was ready, the empress's coffin covered with a layer of pure gold, and the emperor was also sprinkle it with pearls and diamonds.Additionally, before the building has 2,000 soldiers who have day and night to watch the fabulous treasures.As we saw the first gate, inlays verses from the Koran, whose size increases with altitude. This gate is a kind of boundary between the gray reality of dirt and bustle and grandeur of the mausoleum.Haste is not indicated. The greatest feelings you can experience walking slowly through the gate, when the Taj Mahal is opened gradually before our eyes and the beauty, romance and power increasing as it approaches. Many words said about its beauty, but for sure he is: a wonderful, wonderful, perfect, elegant, royal, delectable, delicate, magical, precise, amazing, majestic, enchanting, heavenly, marvelous, otherworldly, divine, brilliant, proud, moving, magical, spectacular, were impressive, engaging, compelling, paradise, spectacular, spectacular, hypnotic, overwhelming, transcendental, compelling, magnetic ... Ah!After several hours of tan markings delight it was time to return to Delhi and the same home. So we packed all our lands, substantially enlarged through purchases made here and there, with the soul on the shoulder and the fear of excess baggage payments went toward the capital. After four hours of jumping and potrząsań arrived at the airport, where our adventure ended. At the moment, of course ...

TAJLANDIA - Z Wizytą w Raju THAILAND - With a visit to Paradise

191012 europe_728x90_bild_pl Image Banner 728 x 90

TAJLANDIA - Z Wizytą w Raju

Autorem artykułu jest KiniaMalinia


Bo kto nie chciałby zasmakować Raju? Wspaniałe, piaszczyste plaże, olbrzymie palmy, kolorowe ryby, wiszące skały i przepiękne świątynie. To wszystko Tajlandia. Ale w którą stronę wyruszyć? Które miejsca spośród obfitości wybrać na cel podróży.
Bangkok - Phuket - Krabi/Railay Bay - Bangkok

Otóż dużo zależy od pogody. W Tajlandii można by wyznaczyć trzy sezony: od grudnia do lutego, kiedy panuje pora sucha a temperatura nie naprzykrza się wynosząc między 28 - 32 stopnie Celcjusza, jednakże sezon turystyczny trwa na całego, więc jest dość tłoczno; miedzy marcem a czerwcem jest bardzo gorąco, do 38 stopni Celcjusza; w pozostałej części roku pada deszcz, będący wybawieniem dla plonów i chwilą oddechu dla mieszkańców. Wielu turystów chętnie wybiera właśnie tą ostatnią porę ze względu na spokój i przyjemne temperatury. Najbezpieczniejszym miejscem wypoczynku zdaje się być wyspa Ko Samui w południowej części kraju, gdzie w porze deszczowej jest zwykle bardziej sucho niż gdzie indziej.
Cel podróży powinien także wyznaczać kierunek, w którym się udamy. Tajlandia to nie tylko wspaniałe miejsca Bangkok - Wat Arunwypoczynku plażowego, ale także niesamowite miejsca kulturowe takie jak Bangkok, Chiang Mai, Chiang Rai, Ajutthaja...
My postawiliśmy na coś pomiędzy; trochę zwiedzania i trochę wypoczynku. A nawet dużo wypoczynku, stosując zasadę „najpierw się meczymy a potem leżymy". Oczywiście nie wyszło tak jak miało, gdyż kiedy tylko się położyliśmy od razu zaczynało nas nosić i rzucało w inne miejsca.
Czas opalania podczas dwutygodniowego wyjazdu: 2 godziny 17 minut.
Pierwszy komentarz usłyszany po powrocie: „Phi! Ja to po pół dnia w moim ogródku jestem bardziej opalona!"
Cóż, już wylizałam rany, nie tylko opalenizną człowiek żyje.
Pierwszy rzut - Bangkok. Niektórzy kochają, inni nienawidzą. Chyba nie ma nic pomiędzy. Ja kocham. To wielkie, zatłoczone miasto, gdzie wielkie drapacze chmur mieszają się z rozpadającymi chatkami, gdzie jedzenie na ulicy jest smaczniejsze niż w restauracji, gdzie chmury nie ustępują a ulice są tak czyste, że powodują zakłopotanie u polskiego turysty.
Nazbyt wiele jest do zobaczenia w Bangkoku a ograniczenia czasowe narzuciły nam pewną formę biegu. Dwa ekstremalne dni, 48 godzin, trochę Dolców w kieszeni, dało się.
Już po przyjeździe wieczorem wybraliśmy się na zwiedzanie okolicy nocą. Kolorowe neony miasta, które nie śpi, kluby oraz restauracje otwarte do rana i muzyka. Umęczeni po nocnych wędrówkach w końcu padliśmy na pyszczki, bo przecież jutro zaczyna się prawdziwe zwiedzanie.
Wczesnym rankiem, wyposażeni w klapki, wodę i aparat fotograficzny wyruszyliśmy na podbój miasta. Wycieczkę z przewodnikiem w języku angielskim wykupiliśmy w naszym hotelu. Koszt niewielki a zawsze raźniej zwiedzać obce miejsca z kimś kto wie co, gdzie i jak a czego nie.
Jako pierwszą odwiedziliśmy Świątynię Świtu (Wat Arun), wnoszącą się na wysokość ponad 85 metrów na zachodnim brzegu głównej rzeki, Chao Phraya. Na tą stronę rzeki przedostaliśmy się regularnie kursującą łodzią. Świątynia została zakończona w XIX wieku i przyozdobiona przez króla Mongkuta porcelaną. Zaiste ciekawy to widok, gdy przyglądając się z bliska fasadzie widzi się kawałki talerzyków i innych przyrządów. Pałac Królewski & Wat Phrae Kaeo
Po małej wspinaczce oraz spacerze tą samą łodzią przetransportowaliśmy się na brzeg przeciwny, aby zobaczyć wspaniałą Świątynię Leżącego Buddy (Wat Pho), będącą jednocześnie najstarszą budowlą tego typu w Bangkoku. Już dochodząc do budowli słyszeliśmy dzwonienie jakby metalu o metal. Przyszło nam się chwilę zastanawiać zanim odkryliśmy co to było. A mianowicie wzdłuż jednej ze ścian ustawiono kilkadziesiąt metalowych pojemników, do których od pierwszego do ostatniego po jednym bahcie wrzucano na szczęście. I stąd ten raban. My oczywiście również skorzystaliśmy. Nie odważylibyśmy się tego nie zrobić, zwłaszcza że drobne monetki dostępne były na wymianę tuż obok. O wszystkim pomyśleli. Mi, co prawda drobne fanty skończyły się na trzy kubełki przed końcem, ale mam nadzieję, że to nie będzie zbytnio rzutować na moje wygórowane marzenia.
To, co przyciąga to zapewne ogromna, wręcz niesamowita, bo ponad 46 metrowa na długość i 15 na wysokość, pozłacana figura leżącego Buddy uchwyconego w momencie odczuwania nirwany. Widok jest, rzeczywiście wspaniały, blaknący jednak trochę przez stosunkowo małe pomieszczenie, w którym się znajduje. Większy obiekt zapewne uwydatniłby walory posągu. Stopy figury ozdobione macicą perłową przedstawiają 108 lakszan, czyli pomyślnych znaków świadczących o oświeceniu.
Po chwilach uniesienia i zachwytu zapakowaliśmy się radośnie do busa i przedarliśmy przez katastrofalne korki uliczne na północną część miasta, aby zobaczyć Marmurową Świątynię (Wat Benchamabophit). Ciekawostką tej dość nowej, bo z początku XX wieku, świątyni jest całe wnętrze wyłożone marmurem kararyjskim.
Już po 30 minutach byliśmy znowu w drodze, tym razem Tuk Tukiem, czyli „ręka, noga, mózg na ścianie...kto przeżyje temu medal". Aczkolwiek i tak uważam, że jest to przeżycie wręcz niezbędne do pełnego obrazu komunikacji miejskiej Bangkoku. Nasz wesoły kierowca wyrzucił nas tuz pod Wat Traimit na samym brzegu Chińskiej Dzielnicy. Tak, w Bangkoku jest chińska dzielnica. Na nasze nieszczęście Świątynia była w remoncie i nie udało nam się wejść do środka, więc jedyne, co nam pozostało to próba dojrzenia słynnej figury Złotego Buddy poprzez zaglądanie przez okienka.
Po tym „prawie zwiedzaniu" postanowiliśmy przedreptać się co nieco po chińskich włościach i rzeczywiście, wkraczając na te tereny mieliśmy wrażenie wstępowania do innego świata. Chińskie znaki, chińskie sklepy, chiński targ, chińscy przechodnie na ulicach. W kilku słowach: wesoło, kolorowo, inaczej. I tam właśnie zjedliśmy kolację oraz włóczyliśmy się do późnej nocy.
Na następny dzień przeznaczyliśmy sobie Pływający Targ oraz zwiedzanie Świątyni Szmaragdowego Buddy (Wat Phra Targ Wodny – Damnoen SoudakKaeo) i Wielkiego Pałacu dlatego też już przed 7 rano byliśmy na nogach. Lekko zaspani po nader wczesnym, wciskanym na siłę, śniadanku pojechaliśmy zobaczyć tradycyjny tajski targ w Damnoen Saduak, oddalonym od Bangkoku około 100 kilometrów. Z pierwszej przystani długą łodzią motorową dowieziono nas do mniejszej przystani, gdzie przesiedliśmy się na wąskie łódeczki, którymi buszowaliśmy między unoszącymi się na wodzie straganami. A tam „do wyboru, do koloru", wszystkiego po trochu. Kolorowe maski, świecidełka, biżuteria, pamiątki, jedzenie i pyyyyszne kokosy, które sprzedawczyni rozbijała na naszych oczach i podawała wyposażone jedynie w słomkę. Pyszne.
Jednakże nie jestem pewna czy ten „rejsik" drugą łódką jest konieczny, kiedy tak naprawdę stanowcza większość stoisk targowych dostępna jest z poziomu lądu? Chyba nie, tłok na wodzie był straszny i musze się przyznać, ze po dłuższej chwili zażądałam wysadzenia mnie na poboczu i resztę wycieczki kontynuowałam na pieszo.
Po tej pouczającej lekcji targowania się wróciliśmy do Bangkoku aby nadal eksplorować okolice. Z autobusu wysiedliśmy zaraz obok Wielkiego Pałacu i tam, już o własnych nóżkach, podreptaliśmy na dalsze zwiedzanie.
Ten ogromny kompleks pochłonął nam drugie pół dnia. Wybierając się do Pałacu warto pamiętać o odpowiednim stroju, a wiec długich spodniach i koszuli z rękawami. W razie zapomnienia o tym zwyczaju, można takowy strój wypożyczyć. Zaiste, tak gustowny, że ciężko uniknąć wiejskiego wyglądu a co za tym idzie i samopoczucia.
Tuz po wejściu udaliśmy się w kierunku wspaniałej Galerii Ramakien z malowidłami ściennymi (odnawianymi cały rok, ze względu na wilgotność powietrza), a następnie idąc w kierunku zgodnym ze wskazówkami zegara podziwialiśmy Bibliotekę, Mauzoleum, Królewski Panteon, Prangi oraz przeogromną Złotą Czedi (z kawałkiem mostka Buddy w środku), by na końcu zobaczyć klejnot zespołu, czyli Świątynię Szmaragdowego Buddy. Na pewno nie należy się nastawiać na wielki wspaniały posąg, powalający wręcz swoi widokiem na samym wejściu. Inaczej, trzeba się skoncentrować i....skupić wzrok. Ta zaledwie sześćdziesięciokilkucentymetrowa figurka z zielonego jaspisu, stojąca w centrum świątyni, działa wręcz magnetycznie na zwiedzających. Sam Król przebiera jej złotą sukienkę zgodnie ze zmianami pór roku.
Uznając Świątynie Szmaragdowego Buddy za największą atrakcję kompleksu, pozostał nam szybki spacer po posiadłościach pałacowych, salach recepcyjnych i innych przynależnych budynkach, które mimo ze przepiękne, nie robiły już na nas aż tak wielkiego wrażenia, zwłaszcza, ze styrani głodni myśleliśmy jedynie o najbliższej budzie z jedzeniem. Jak tylko takową dopadliśmy wciągnęliśmy bez opamiętania po kilka smażonych kulek i sajgonek na łebka. Z perspektywy czasu był to nasz najlepszy obiad podczas całej wycieczki.
Wieczorem postanowiliśmy sprawdzić słynny kabaret transwestytów, „Calypso". Musze przyznać, że było warto zobaczyć to niesamowite przedstawienie. Całość polega na tańcu, scenkach i ruchach pod playback kabaretowy od lat 40-tych do 60-tych, gdzie cała scena aż roi się od wystrojonych w pióra chłopców ze sztucznymi biustami, boskimi makijażami i fryzurami, którzy do złudzenia przypominają kobiety. Po wszystkim można było, oczywiście, sfotografować się z ulubionymi aktorami. Ekstra. Jeden drink w cenie biletu.Kabaret Calypso
Następnego dnia rankiem byliśmy już w drodze na lotnisko w Bangkoku, żeby zbadać ten słynny Phuket. Plaże i morze widzieliśmy już z okien samolotu a w naszych głowach kreowały się wypoczynkowe myśli. Już to sobie wyobrażaliśmy, plaża, słońce, drink z palemką i tajski masaż stóp. Prawie nam wyszło. Na naszej drodze stanęło jedynie kilkuset podstarzałych Anglików i Szwedów prowadzających się wszędzie z młodziutkimi Tajkami, czyniąc atmosferę mało wakacyjną. Plaża też pozostawia wiele do życzenia, drogo, wszystkie leżaki płatne, zero targowania a piasek dawno przestał być złoty. Jedyna rzecz godna polecenia to wypożyczenie skutera (cena około 200 THB na cały dzień) i podróż przez całą wyspę wzdłuż plaż. Słońce nad głowami, ciepły wietrzyk na twarzy...tak to jest warte zachodu!
Po dwóch długich dniach na Phukecie wsiedliśmy na statek, żeby dopłynąć do rajskiego Krabi. Procedura jest prosta: „Pilnuj naklejki"!. I to jest prawda. W kraju, gdzie język angielski jest jeszcze mniej powszechny niż w Polsce, odwoływanie się do prostych znaków zdaje się być niezbędne, a jako, ze statek płynął w kilka różnych miejsc a do tego posiadał parę miejsc przesiadkowych w pełnym morzu, to aby się nie zgubić i nie odnaleźć gdzieś zupełnie indziej, kolorowej naklejki z oznaczeniem celu podróży należało bardzo strzec. Rzeczywiście po dwóch przesiadkach na inne statki i w ostateczności na długą łódź, dotarliśmy na plaże Zatoki Railay, gdzie znajdował się nasz hotel. Walizki na kółkach nie były dobrym pomysłem w miejscu gdzie transfer kończy się w wodzie po kolana 20m od brzegu a od hotelu dzieli cię jeszcze 30 metrowy pas piaszczystej plaży. Ale poradziliśmy sobie. A raczej kobiety sobie poradziły dając swoje walizki mężom do dźwigania na plecach.
Railay Bay – transfer hotelowy :)Już podpływając do Zatoki, rozpostarł się przed nami boski widok... Wspaniałe, ogromne, jakby „wiszące" ponad taflą wody skały, biały piasek i wszechogarniający spokój podszeptywał nam, że właśnie tu mieliśmy się znaleźć. Tu czas jakby się zatrzymał, tu nie ma samochodów, ba! tu nie ma nawet drogi. Tylko skały, wspinający się na nie śmiałkowie, gęsty las, kilka hoteli i sklepików oraz plaża. Właśnie tak wyobrażałam sobie miejsce do wypoczynku. Nie minęło 20 minut a już byliśmy po zakwaterowaniu i z powrotem na plaży z ręcznikami w zębach, gotowi do smażenia się na słońcu. I tak właśnie, z małymi wyjątkami, z mniejszym lub większym filtrem, spędziliśmy następne pięć dni. Mój typ, filtr 35. Wyjątkami były sporadyczne wyczerpujące wycieczki kajakami wokół pobliskich skał bądź na zakupy w pobliskim Ao Nang, oddalonym o 80 THB i 15 minut rejsu długą łodzią oraz całodniowy wypad motorówką na wysepki Phi Phi.
Niezwykłe wysepki o baśniowej nazwie Phi Phi znane są przede wszystkim jako miejsce nakręcenia filmu „Niebiańska Plaża" z Leo Di Caprio w roli głównej i zaiste są prześliczne. Niestety nie pominął ich rozwój turystyki i elementy cyrkowe występują gdzie niegdzie, to pod postacią sklepów i straganów z pamiątkami, to kolorowej zjeżdżalni na środku morza. Są też kolorowe rybki pływające tuż przy powierzchni, które tylko zapraszają do podglądania. Jednak warto zobaczyć ten skrawek Raju na ziemi, choćby po to, żeby mieć na jego temat własne zdanie.
Po pięciu dniach prawie - leniuchowania przyszedł czas na powrót do rzeczywistości. Zapakowaliśmy się więc z naszymi kołeczkowymi walizkami do długiej łodzi, następnie do busa na lotnisko w Krabi, potem na lot do Bangkoku, potem do Doha, następnie do Paryża a na końcu do Krakowa... Ledwie 37 godzin i już byliśmy w domu. W innym świecie. Po wakacjach......
Pozostały wspomnienia, 568 zdjęć i plany na następną eskapadę.

więcej na moim blogu
---
KiniaMalinia

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl






THAILAND - With a visit to Paradise
The author of this article is KiniaMalinia

Because who does not want a taste of Paradise? The fine sandy beaches, giant palm trees, colorful fish, hanging rocks, and beautiful temples. That's all Thailand. But which way to go? Which of places to choose from among the abundance of the destination.Bangkok - Phuket - Krabi / Railay Bay - Bangkok
So much depends on the weather. In Thailand, one could designate three seasons: from December to February, when there is a dry season and temperatures are not bothering amounting between 28 - 32 degrees Celsius, but the tourist season lasts the whole, so it is quite crowded, between March and June is very hot, to 38 degrees Celsius, the rest of the year it rains, which is a godsend for crops and when the breath for residents.Many tourists willingly chooses just this last time because of the tranquility and pleasant temperatures. The safest place to rest seems to be the island of Ko Samui in the southern part of the country where the rainy season is usually drier than elsewhere.Destination should also set the direction in which we go. Thailand is not only a great beach vacation destination, but also an amazing cultural places such as Bangkok, Chiang Mai, Chiang Rai, Ajutthaja ...We opted for something in between, a little bit of sightseeing and recreation. And even a lot of rest, applying the principle of "first to meczymy then we lie." Of course not work out as they did, because whenever we put in at once began to wear us and threw in other places.Firing time during a two-week trip: 2 hours 17 minutes.The first comment heard after his return: "Phi! I then after half a day in my garden, I'm more tanned! "Well, I licked the wound, not only the tan man lives.The first throw - Bangkok. Some love and others hate it. I guess there's nothing in between. I love you. It's a big, crowded city, where the great skyscrapers blend with the dilapidated huts, where the street food is tastier than a restaurant, where clouds do not disappear and the streets are so clean, that cause confusion in the Polish tourist.Too much to see in Bangkok and the time constraints imposed some form of gear for us. Two extreme days, 48 ​​hours, some bucks in your pocket, it could be.Already upon arrival in the evening we went to explore the area at night. Colorful neon city that never sleeps, clubs and restaurants open till the morning and music. Martyred after nocturnal wanderings in the end we fell on muzzle, because tomorrow starts the real tour.Early in the morning, equipped with flip-flops, water and camera we set out to conquer the city. Guided tour in English, we purchased at our hotel. The cost of a small and ever livelier visit foreign places with someone who knows what, where and how and what is not.As the first we visited the Temple of Dawn (Wat Arun), who has brought to a height of over 85 meters on the west bank of the main river, the Chao Phraya. On this side of the river przedostaliśmy regularly shuttling by boat. The temple was completed in the nineteenth century and decorated by the King Mongkut porcelain. Truly interesting is the view when looking at closely to see pieces of the facade plates and other instruments.After a small climb and walk in the same boat przetransportowaliśmy on the opposite shore to see the wonderful Lying Buddha Temple (Wat Pho), which is also the oldest structure of its kind in Bangkok. Already reaching the building heard the ringing of metal on metal like. It occurred to us before we discovered while wondering what it was.Namely, along one wall is set several metal containers, which from first to last one bahcie thrown in for good luck. And hence the fuss. We, of course, also benefited. Do not dare to not do it, especially since small monetki were available for exchange next door. About all thought. I, admittedly minor forfeits ran into three buckets before the end, but I hope that it will not unduly impinge on my exorbitant dreams.That is probably what attracts huge, almost incredible, because more than 46 meters in length and 15 in height, gold-plated statue of Buddha lying captured at the moment of feeling of nirvana. The view is indeed magnificent, but fading a little by the relatively small room in which it is located. Larger facility probably would highlight the qualities of the statue. Feet-pearl decorated figures show 108 lakszan, the auspicious signs testifying to enlightenment.After moments of rapture and delight happily packed the bus and przedarliśmy by catastrophic traffic jams in the northern part of town to see the Marble Temple (Wat Benchamabophit). Interestingly this rather new, because of the early twentieth century, the entire interior of the temple is marble kararyjskim.Already after 30 minutes we were back on the road, this time tuk tuk, or "arm, leg, brain on the wall ... who will survive this medal." However, and so I think that it is indeed necessary for the survival of a complete picture of public transportation of Bangkok. Our cheerful driver threw us just below the Wat Traimit to edge of Chinatown. Yes, Bangkok is a Chinese district. In our misfortune temple was under renovation and we could not go inside, so the only thing left for us to try to ripen the famous statue Golden Buddha by looking in the window.After that, "exploring almost" decided przedreptać a little something after the Chinese dominions, and in fact, entering into the area we had the impression to join other world. Chinese characters, Chinese shops, Chinese market, Chinese pedestrians on the streets. In a few words: fun, colorful, otherwise. And that's where we ate dinner and stroll on into the night.On the next day spent the Floating Market and visit the Temple of the Emerald Buddha (Wat Phra Kaeo) and the Grand Palace, and therefore before 7 am we were on their feet. Slightly sleepy after a very early, press-on force, śniadanku went to see traditional Thai market at Damnoen Saduak, far from Bangkok about 100 kilometers. The first harbor long speedboat rushed in us to a smaller marina, where przesiedliśmy on narrow boats, which buszowaliśmy between floating on the water stalls. And there "to choose the color," a bit of everything. Colorful masks, trinkets, jewelry, souvenirs, food and pyyyyszne coconuts, which the saleswoman shattered before our eyes and gave equipped with only a straw. Delicious.However, I'm not sure whether this "rejsik" second boat is necessary, when in fact most of the exhibition stands firm is available from the mainland? Probably not, the piston on the water was terrible and I have to admit that after a while asked me to blow up on the roadside and I continued the rest of the trip on foot.After this instructive lesson haggling we got back to Bangkok to continue to explore the surroundings. From the bus we got right next to the Grand Palace and there, on its own legs, podreptaliśmy further sightseeing.This huge complex, we devoured the second half of the day. Choosing to keep in mind the Palace of appropriate attire, and so long trousers and shirts with sleeves. If you forget about this habit, you can outfit any, rent. Indeed, so tasteful, it's hard to avoid the appearance of the rural and thus, and well-being.Shortly after entering, we went towards the great gallery of murals Ramakien (odnawianymi whole year, because of the humidity), and then going in the direction of the clockwise admired the Library, the Mausoleum, the Royal Pantheon, and the enormous Golden Prangi Czedi (with a piece of Buddha in the middle of the bridge) to see the jewel at the end of the band, or the Temple of the Emerald Buddha. Surely it should not be adjusted on a magnificent statue of the great, overpowering even his own people a view of the entrance. Otherwise, you need to concentrate ... concentrate i. sight. This just sześćdziesięciokilkucentymetrowa figurine of green jasper, standing in the center of the temple, it works almost magnetically to the public. Sam King disguises her golden dress according to changes of the seasons.Recognizing the Emerald Buddha Temples for the biggest attraction of the complex, remained brisk walk after our possessions palace, reception halls and other buildings belonging which, in spite of the beautiful, do not do for us until such a great experience, especially with styrene hungry we thought only of the nearest hut with food. As only issued with one dopadliśmy hauled with abandon after a few balls and fried spring rolls on a head,. In retrospect, it was our best dinner during the whole trip.In the evening we decided to see the famous transvestite cabaret, "Calypso." I must admit it was worth seeing this amazing show. The whole is dancing, scenes and movements into cabaret playback from the 40's and 60's, where the whole scene is full of boys dressed in feathers with artificial biustami, divine makijażami and hairstyles, who strikingly similar to the woman. After all, one could, of course, take photos of favorite actors. Extra. One drink in the ticket price.The next day morning we were already on their way to the airport in Bangkok to explore this famous Phuket. Beaches and the sea, we've seen from the windows of the plane and was driven by the heads of our holiday thoughts. Already we had hoped, beach, sun, drink with palemką and Thai foot massage. We almost came out. On our way we stood only a few hundred Englishmen and Swedes podstarzałych prowadzających everywhere with młodziutkimi Tajkami, making little holiday atmosphere. Beach also leaves much to be desired, expensive, pay all the chairs, no haggling and the sand long ago ceased to be golden. The only thing worth recommending to rent a scooter (price about 200 THB per day) and travel through the entire island along beaches. The sun overhead, a warm breeze on your face ... so it's worth it!After two long days in Phuket we boarded the ship to sail to Krabi paradise. The procedure is simple: "Keep a sticker!". And this is true. In a country where English is even less common than in Poland, referring to the simple character seems to be necessary, and as that ship sailed in a few different places and to have a pair of hubs in the high seas, is to not get lost and do not find somewhere else entirely, colorful stickers with the designation to travel was very guarded. Indeed, after two transit flights to other vessels and ultimately in the long boat, we got to the beaches of Railay Bay where was our hotel. Suitcases on wheels are not a good idea at the point where the transfer ends up in the water foot-20m from shore and away from the hotel you have 30-foot strip of sandy beach. But we managed. Or rather myself have overcome a woman giving herhusbands suitcase to carry on their backs.Already podpływając the Gulf stretched out before us the divine sight ... Great, huge, like a "hanging" over the slab of rock, white sand and calmness podszeptywał us that here we can find. Here, time seems to have stopped, there are no cars, nay, there is not even expensive. Only the rocks, climbing on not daredevils, dense forest, a few hotels and shops and the beach. I just imagined a place to rest. Less than 20 minutes and we were already on the accommodation and back at the beach with a towel in his teeth, ready for frying in the sun. I this is how, with few exceptions, with more or less filter, we spent the next five days. My type of filter, 35th Exceptions were sporadic comprehensive kayaking trips around the nearby rocks, or shopping at nearby Ao Nang, located about 80 THB and 15 minutes long voyage boat and an all-day boat trip to Phi Phi islands.Unusual for a fairytale island called Phi Phi are known primarily as a place to shoot the movie "The Beach" with Leo Di Caprio in the lead role and, indeed, are lovely. Unfortunately, they ignored the development of tourism and circus elements are present here and there, it is in the form of shops and stalls Souvenir, is a colorful slide in the middle of the sea. There are also colorful fish floating near the surface, which only invite you to preview. But we see this piece of paradise on earth, if only to have its own topic sentence.After five days, almost - leniuchowania came time to return to reality. So we packed our suitcases kołeczkowymi to the long boat, then bus to the airport in Krabi, then a flight to Bangkok, then on to Doha, then to Paris and finally to Krakow ... Barely 37 hours and we were already at home. In another world. After a holiday ......The remaining memories, 568 photos and plans for the next escapade.