Wyprawa do Namibii, krainy ludu Himba
Autorem artykułu jest Waldemar DelektaNamibia ma tylko 5 450 kilometrów szos asfaltowych i aż 37 000 kilometrów dróg gruntowych. Jeśli lubisz odkrycia, Namibia będzie idealnym miejscem do przeżycia przygody swojego życia.
Namibia w odróżnieniu od większości afrykańskich krajów należy do bezpiecznych i przyjaznych dla turystów miejsc. Przed wyjazdem trochę jednak się obawiałem. Co prawda zdobyłem już wiele
doświadczenia na bezdrożach pustyni Kalahari w Botswanie i w RPA, mogłem uważać się już za eksperta. Mówiąc szczerze, na myśl że muszę jechać tak daleko, przez nieznane i nieprzyjazne człowiekowi tereny z trzyosobową grupą znanych i cenionych ludzi z Polski wzbudzało we mnie niepokój ale podjąłem się tego bo lubię ryzyko. Najbardziej obawiałem się awarii samochodu, istniała też możliwość zabłądzenia. Naszym pierwszym celem podróży była wizyta w wiosce ludności Himba przy granicy z Angolą. W Windhoek z Caprivi Car Hire wypożyczyłem prawie nowego 3.5 litrowego Mitsubishi Triton. Przed wyjazdem urzędnik z wypożyczalni samochodów ostrzegł mnie: “jeśli chcesz mieć nerki w dobrym stanie, nie jedź za szybko. Na drogach spotyka się często małe uskoki, prawie nie widoczne z punktu widzenia kierowcy. O ich istnieniu dowiesz się dopiero kiedy na nie najedziesz z dużą prędkością”. Miał on dużo racji, drogi szutrowe w Namibii są bardzo dobrze utrzymane. Często spotyka się ogromne zgarniarki naprawiające drogę, pomimo tego w północnej części Namibii występuje wiele wyschniętych rzek, powracających do życia w czasie ulewnych deszczów. Powoduje to bardzo niebezpieczne przy szybkiej jeździe podmycia drogi. Na większości dróg koła samochodów wybijają niewielkie, ale bardzo regularne garby, nazwane przez Antonio Halika pralką. Przy szybkiej jeździe koła samochodu odbijają się płynnie od wierzchołków garbów, czyniąc podróż mniej uciążliwą. Do szybkiej jazdy zachęcał mnie dodatkowo fakt, że praktycznie, nie kontroluje się prędkości jazdy w Namibii na drogach gruntowych. Widocznie władze doszły do wniosku że prędkość jazdy reguluje się sama w zależności od stanu nawierzchni, ale rzadko przekroczy 100 km na godzinę. Tym bardziej że ruch jest tutaj bardzo mały, mogę śmiało powiedzieć że samochód przejeżdża tędy średnio co godzinę. Zresztą, nie chciał bym jechać za kimś z powodu unoszącej się chmury kurzu. Zastanawiałem się często jak wyglądała by taka jazda przy dużej liczbie samochodów. Wszyscy nabawili by się pewnie pylicy płuc. Najpierw jechaliśmy przez Ovamboland, gdzie przeważnie występują asfaltowe nawierzchnie. Samochód terenowy nie jest tutaj wymagany. Miasteczka i wioski są bardzo małe, rozrzucone w dużych odległościach od siebie. Większość lokalnej ludności Ovambo mieszka w chatach krytych strzechą z zagrodami dla kóz i krów wykonanymi z pni akacji wkopanych pionowo w piasek. Płaskie równiny zwane są przez tubylców oshana a wysokie, bardzo egzotycznie wyglądające palmy noszą nazwę makalani. Przy drodze można kupić rzeźbione breloczki do kluczy wykonane z owoców palm makalani. Sprzedający na poczekaniu mogą wyciąć w nich twoje imię. Doskonałą metodą poznania miejscowej kultury jest rozmowa z mieszkańcami przy butelce zimnego piwa w jednych ze sklepów cuca noszącymi nazwy takie jak “Lucky Bar”, “Back of the Moon” albo “7 to 7”. Ogromna większość spotykanych w barach osób jest komunikatywna w języku angielskim i niemieckim, mówią też w języku afrikaans i paroma lokalnymi.
Jechaliśmy dalej, na północ i później na zachód do Opuwo w Kaokoland, do krainy szczepu Himba. Większość ludzi żyje tutaj w tradycyjny sposób. Smarują swoje ciała ochrą i masłem, zakładają skórzane ubrania i mają pięknie udekorowane włosy. Najważniejszy jest fakt, że jest to ich naturalny sposób życia nie tak jak w przypadku wielu innych grup etnicznych w Afryce, zachowany tylko dla turystów. Wielu z nich cały czas prowadzi wędrowny tryb życia, przenosi się razem ze stadami krowów w poszukiwaniu wody. Jeśli jedziesz samochdem 4X4, masz dwa koła zapasowe i dużo benzyny powinieneś wybrać starą drogę wybudowaną dla armi RPA obok rzeki Kunene wzdłuż granicy Namibii z Angolą. Od Wodospadu Epupa, (miniaturowej wersji Wodospadu Wiktorii) aż do malowniczego Wodospadu Ruacana. Kunene jest najodleglejszą i najpiękniejszą rzeką w tej części Afryki. Zielona woda otacza bujnie zielone wyspy, krokodyle wylegują się leniwie w płytkiej wodzie przy piaszczystym brzegu. Zatrzymaliśmy się tutaj na dwa dni w celu bliższej obserwacji przyrody. Czasami wydaje ci się że wszystko już widziałeś i pobyt nabiera bardziej charakteru wypoczynkowego niż poznawczego. Wystarczy jednak rozejrzeć się dokładnie. Odkrywasz wtedy mnóstwo ciekawych szczegółów. Może to dziwne, ale widok popularnych afrykańskich zwierząt nie cieszy mnie aż tak bardzo jak odkrycia interesujących gatunków roślin i owadów albo minerałów. Takie rzeczy umykają uwadze przeciętnych turystów, chyba że przewodnik posiada dużą wiedzę i zwróci na to uwagę. Do dobrego poznania tych terenów wymagane jest dużo czasu, pomoc doświadczonych w danym terenie przewodników i dobre książki.
Kupiłem zrobiony ręcznie przez rzemieślników Himba nóż w skórzanej pochwie. Na stacji benzynowej obok Rucana wyjmowałem tym nożem wbite w chłodnicę nasiona traw. “Kupiłeś katana”, powiedział do mnie pracownik stacji benzynowej, widocznie trochę zdziwiony że używam lokalnie wykprodukowane narzędzie. Katana? Przecież jest to japońskie słowo określające miecz Samurajów. Słowo to zostało zapożyczone od portugalskich odkrywców przybył tutaj w XV wieku po powrocie z Jipangu (Japonii). Z Ruacana wróciłem do Windhuk na krótki odpoczynek przed wyjazdem do Parku Narodowego Etosza. Miasto liczy jakieś 250 000 tysięcy ludzi, mieszają się tutaj kultury afrykańskie z europejskimi w równych stosunkach. Sklepy z pamiątkami sprzedają wszystko, od jajek strusich przez miedziane bransotetki, kamienie szlachetne po ogromne figury żyraf. Wszystko to obok starych budynków wyglądających podobnie jak w Bavarii. Roznoszą się dźwięki muzyki Kwaito a lokalni mieszkańcy i turyści popijają kawę w kawiarenkach na chodniku.
Kelnerki, to kobiety Herero, ubrane w fałdziste suknie nakazane przez misjonarzy w XIX wieku, którzy stwierdzili że nagość nie przystoi.
Etosza jest tylko kilka godzin jazdy w kierunku północnym od Windhuk dzięki dobrze utrzymanej szosie asfaltowej. Jest to jeden z największych rezerwatów w Afryce, słynny z rozległych równin umożliwiających łatwą obserwację dzikiej zwierzyny. W czasie dwudniowego pobytu w Etoszy widziałem niezliczone ilości szpringboków, zebry, guźce, kilka słoni i parę zakochanych lwów.
Mieszkaliśmy w kempie Halali, z dobrze urządzonym miejscem do obserwacji zwierząt przy wodopoju. Na długo przed zachodem słońca zajęliśmy miejsca na ławeczkach i razem z grupą niemieckich turystów obserwowaliśmy akcję po drugiej stronie ogrodzenia. W czasie kiedy słonie zażywały kąpieli, inne zwierzęta stały w oddali i czekały cierpliwie. Pod naszymi nogami szare wiewiórki walczyły o kawałek jedzenia pozostawionego w woreczku foliowym. W czasie kolacji, do stołu podchodziły do nas bezczelne szakale. Przyzwyczajone już do obcowania z ludźmi, zbliżały się bardzo blisko do stołu, nie pomagało nawet ich straszenie. Prawdziwą ucztę w śmietnikach miały dopiero kiedy wszyscy spali. Sieć drogowa Etoszy jest bardzo prosta dlatego mogłem się tam poruszyć bez problemu z pomocą zakupionej przy wjeździe dokładnej mapy. Drogi biegną przez kolczaste krzaki i suchą i pustą sawannę obejmującą południową i wschodnią część parku. Najbardziej charakterystycznym miejscem PN Etosza jest Etosha Pan (słone jezioro). Park jest domem dla ponad 140 gatunków ssaków, 340 gatunków ptaków, 110 gatunków gadów, 16 płazów i jednego gatunku ryb. Kempingi są w odległości od siebie około 70 kilometrów, można tam kupić benzynę i podstawowe produkty żywnościowe. W sierpniu 2008 roku otworzono w Etoszy czwarty kemping nazwany Onkoshi Camp i pierwszy tego rodzaju obiekt aż od czterdziestu lat.
Wybudowany na odległym półwyspie słonego jeziora, dostarcza odmiennych przeżyć niż pozostałe miejsca. Goście muszą pozostawić samochody w Namutoni i będą przewiezieni do Onkoshi przez przewodników Namibia Wildlife Resorts.
Na południe od Windhuk rozciągają się moim zdaniem najlepsze widoki. W środku parku Namib-Naukluft jest Sossusvlei, jedno z najsłynniejszych miejsc w Namibii. Mierzące po kilkaset metrów wydmy piaskowe, jedne z najwyższych na świecie,
ciągną się wzdłuż wybrzeża. Naniesiony przez wiejący od Oceanu Atlantyckiego
wiatr, piasek mieni się wszystkimi odcieniami rdzawego koloru. Jest to niesamowita
sceneria, jakby żywcem wyjęta ze stron powieści Franka Herberta „Diuna”.
Zwiedzanie wydm najlepiej zacząć przed wschodem słońca, kiedy panuje chłód. Zdjęcia zrobione w Sossusvlei ozdabiają niejedną galerię, okładki wielu czasopism podróżniczych i kalendarze. Najbardziej interesującym miejscem jest Dead Vlei (Martwa Dolina), z jej wyschniętymi od ponad 800 lat pniami akacji erioloba. Możesz tam się dostać z pomocą lokalnego przewodnika. Jeśli cię na to stać, warto jest zafundować sobie lot balonem nad wydmami o wschodzie słońca, nigdy nie zapomnisz przeżycia jak unosisz się bezszelestnie, prawie w bezruchu i obserwujesz wyłaniające się powoli pomarańczowe Słońce. Jeśli spojrzysz w dół, zobaczysz odbicia kolorowych promieni na łukach wydm i panujący spokój. Z Sossusvlei jechaliśmy przez prywatny rezerwat Namib Rand. Pokonujesz ogromne odległości po tym nie zmienionym od milionów lat terytorium. Kiedy słońce zaczęło chować się za horyzontem dojechaliśmy do miasteczka Aus i jego trawiastych, nieskończenie długich równin. Klein-Aus Vista Lodge jest miejscem wartym polecenia ze względu na możliwość zobaczenia dzikich koni żyjących na południowym końcu Namib Naukluft. Istnieje wiele teorii co do pochodzenia tych wspaniałych zwierząt. Wielu wierzy że jest to pozostałość po stacjonującej tutaj kiedyś niemiecjiej kawalerii. Inna wersja mówi że uciekły one ze stada należącego do Barona Hansa-Hienricha von Wolf, pierwszego właściciela zamku Duwisib. Trzecia teoria głosi że przetrwały katastrofę morską i uciekły z rozbitego okrętu. Prawda pewnie leży po środku. Z czasem konie stały się dzikie i z generacji na generację ich geny ulegały zmianie, co pozwalało im przetrwać te trudne warunki. Początkowo planowano wybicie wszystkich dzikich koni że względu na zachowanie naturalnego środowiska, jednak kiedy okazało się że jes to duża atrakcja turystyczna, pozostawiono je w spokoju. Na zachód od Aus znajduje si Luderitz, prawie zapomniana niemiecka kolonialna enklawa otoczona przez pustynię i wydmy. Panuje upojna melancholia na tym wiatrzystym wybrzeżu kiedy gęsta mgła niespodziewanie przychodzi z zimnego Oceanu Atlantyckiego. Znaki drogowe ostrzegają cię że występujące tutaj burze piaskowe mogą zniszczyć lakier na twoim samochodzie. Luderitz bał miejscem osiedlenia się pierwszej niemieckiej kolonii w Namibii w roku 1883. Pierwsi Europejczycy tutaj to portugalska załoga pod dowództwem Bartholomew Diaz. Wybudowali oni kamienny krzyż w roku 1488 w celu udokumentowania swojego odkrycia. Zaraz obok Luderitz możecie zobaczyć miasto duchów – Kolmanskop. W okresie jego świetności było to miasteczko poszukiwaczy diamentów w którym woda kosztowała drożej niż szampan, a diamenty o wartości milionów PLN sprzedawane były na niewielkiej giełdzie. Miasteczko upadło tak samo szybko jak powstało, pozwalając pustyni powoli wchłonąć budynki. Wędrówka pomiędzy porzuconymi, wypełnionymi piaskiem domami to bardzo dziwne uczucie. Drzwi są szeroko otwarte i tak zablokowane przez zwały piasku, włączniki światła cały czas czekają żeby je nacisnąć i wiatr smutno wyje przez okna pozbawione szyb. Stanąłem przy oknie z widokiem na pustynię i długo myślałem o ludziach, którzy kiedyś tutaj żyli. Było w tym coś tajemniczego, coś straszącego i nadprzyrodzonego sprowadzające się do naturalnego piękna tego zakątka.
---
Autor Waldemar Delekta, podróżnik i turysta, poleca więcej informacji o Afryce na stronach: Kapsztad i Wyprawy do RPA
Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl
A trip to Namibia, Himba people of the land
The author of this article is Waldemar Delekta
Namibia has only 5 450 km of asphalt roads and as many as 37 000 kilometers of water. If you like the discovery, Namibia is the perfect place to experience the adventure of his life.Namibia, unlike most African countries is a safe and friendly tourist destinations. Before leaving, however, a little afraid. It is true that many have already wonExperience the wilderness of the Kalahari Desert in Botswana and South Africa, I believe is already an expert. To be honest, the thought that I had to go so far, by an unknown and hostile terrain of the three-man group known and respected people of Polish anxiety aroused in me but I made this because I like the risk. The most feared car accident, there was a possibility of error. Our first destination was a visit to the village Himba people near the border with Angola. In Windhoek Caprivi Car Hire rented almost new 3.5-liter Mitsubishi Triton. Before leaving the car rental clerk warned me: "if you want a kidney in good shape, do not drive too fast. On the road meets often small faults, almost not visible from the driver's point of view. Their existence only learn when you move on it at high speed. " He had a lot of reasons, gravel roads in Namibia are very well maintained. Often found large scrapers repairing the road, although in the northern part of Namibia, there are many rivers dried up, returning to live in during heavy rains.This results in a very dangerous when driving fast podmycia road. On most road car wheels stand out small, but very regular humps, called by Antonio Halik washing machine. When driving fast car wheels bounce off the tops of bumps smoothly, making the journey less arduous. For the fast ride encouraged me by the fact that practically no control over the speed in Namibia on dirt roads. Apparently the authorities have concluded that speed itself is regulated depending on the state roads, but rarely exceed 100 km per hour. The more so that the traffic here is very small, I can safely say that the car passes through here on average every hour. Anyway, I did not want to go for someone because of a rising cloud of dust. I wondered often how she looked that such a large number of horse-cars. Everyone would probably nabawili pneumoconiosis. First we drove through Ovamboland, where there are mostly asphalt pavements. Terrain vehicle is not required here. Towns and villages are very small, scattered at great distances from each other. Most of the local population lives in huts Ovambo thatched with pens for goats and cows made from the trunks of acacia dug vertically into the sand. Flat plains are called by the natives Oshana and high, very exotic-looking palms are called Makalali. By the road you can buy carved key rings made from palm fruit Makalali. The seller on the spot can cut your name in them. An excellent way to learn the local culture is to talk with residents over a bottle of cold beer in one of the shops CUCA wearing names like "Lucky Bar", "Back of the Moon" or "7 to 7". The vast majority of people met in bars is communicative in English and German, they say in Afrikaans and some local.We drove further north and then west to Opuwo in Kaokoland, to the land of Himba tribe.Most people live here in the traditional way. Lubricate their bodies with ocher and butter, clothing and leather assume are beautifully decorated with hair. Most important is the fact that this is their natural way of life is not like many other ethnic groups in Africa, preserved only for tourists. Many of them still lead a nomadic life, moves along with flocking krowów in search of water. If you're going samochdem 4X4, you have two spare wheels and a lot of gasoline you need to choose the old road built next to the South African army Kunene River along the border of Namibia with Angola. From Niagara Epupa, (Victoria Falls miniature version) up to a picturesque waterfall Ruacana. Kunene is the most distant and most beautiful river in this part of Africa. The green water is surrounded by lush green islands, crocodiles lying lazily in the shallow water along the sandy shore. We stayed here for two days for the close observation of nature.Sometimes you think you've seen it all and stay holiday takes on more character than the cognitive. But just look around carefully. Then you discover lots of interesting details.Maybe it's strange, but the view of popular African animals are not pleased me so much as the discovery of interesting species of plants and insects, or minerals. Such things escape the average mind the tourists, unless they have a very knowledgeable guide and pay attention to it. For a good understanding of these areas requires a lot of time, assistance in the area of experienced guides and good books.I bought a hand-made by craftsmen in leather Himba knife sheath. At the gas station next to take out the knife Rucana stuck in the cooler grass seeds. "Did you buy a katana," he said to me gas station employee, apparently a little surprised that I'm using locally wykprodukowane tool. Katana? After all, this is a Japanese word for samurai sword. This word was borrowed from the Portuguese explorers arrived here in the fifteenth century, after the return of Jipangu (Japan). The Ruacana back to Windhoek for a short rest before going to the National Park Etosza. The city has some 250 000 thousand people mingle here with the European African culture in equal ratios. Souvenir shops selling everything from ostrich eggs by bransotetki copper, precious stones after the huge statues of giraffes. All this is beside the old buildings that look like in Bavaria.Spread the sounds of Kwaito music, and locals and tourists sip coffee in cafes on the sidewalk.Waitresses, the Herero women, dressed in flowing gowns ordered by the missionaries in the nineteenth century, who declared that nudity is not fitting.Etosza is only a few hours' drive to the north of Windhoek by road well maintained asphalt. This is one of the largest reserves in Africa, famous for its wide plains allow easy observation of wildlife. During the two-day stay in Etoszy seen countless szpringboków, zebras, warthogs, elephants and a few lions, a pair of lovers.We lived in kempi Halali, with well-furnished place to observe animals at the watering hole. Long before sunset, we took over the bench and, together with a group of German tourists watched the action on the other side of the fence. At a time when elephants were taking a bath, and other animals standing in the distance, and waited patiently.Under our feet gray squirrels were fighting for a piece of food left in a plastic bag. During dinner, the table coming up to us insolent jackals. Already accustomed to associating with people, approaching very close to the table, not help them, even frightening. The real treat in dustbins were just when everyone was asleep. Etoszy road network is very simple so I could move there without a problem with a purchased at the entrance of an accurate map. Roads run through thorny bushes and dry and empty savanna covering the southern and eastern part of the park. The most characteristic place of PN is the Etosha Pan Etosza (salt lake). The park is home to over 140 species of mammals, 340 species of birds, 110 species of reptiles, 16 amphibians and one species of fish.Campsites are at a distance from each other about 70 kilometers, can buy gasoline and basic food products. In August 2008, opened in fourth Etoszy camp called Camp Onkoshi and the first such facility until forty years.Built on a remote peninsula of salt lake, provides a different experience than other places. Guests must leave cars at Namutoni and will be transported to Onkoshi by Namibia Wildlife Resorts guides.To the south of Windhoek stretch in my opinion the best views. In the middle of the Namib-Naukluft Park is Sossusvlei, one of the most famous places in Namibia.Measuring several hundred meters of sand dunes, some of the highest in the world,stretch along the coast. Printed by blowing from the Atlantic Oceanwind, the sand sparkles with all shades of rusty color. This is amazingscenery, as if alive, removed from the pages of Frank Herbert's novel "Dune."Hiking the dunes is best to begin before sunrise, when there is cold. Pictures taken in Sossusvlei adorn many a gallery, the cover of many travel magazines and calendars.The most interesting place is Dead Vlei (Still Valley), with its dry as more than 800 years from the trunks of acacia erioloba. You can get there with the help of a local guide. If you can afford it, you might want to treat yourself to a balloon flight over the dunes at sunrise, never forget the experience as you lift your silently, almost motionless, watching the orange slowly emerging sun. If you look down, you'll see the reflection of colored beams on the arches of the dunes and the prevailing peace. From Sossusvlei we drove through the Namib Rand Private Reserve. Must overcome vast distances unchanged after millions of years the territory. When the sun began to hide behind the horizon, we reached the town of Aus and grasslands, endless plains. Klein-Aus Vista Lodge is a place worthy of command because of the opportunity to see wild horses living on the southern end of the Namib Naukluft. There are many theories about the origin of these wonderful animals. Many believe that it is a remnant of the once stationed here niemiecjiej cavalry. Another version says that they escaped from a herd owned by Baron Hans von Hienricha Wolf, the first owner of the castle Duwisib. A third theory is that it survived the crash and fled the sea crashed ship. The truth probably lies in the middle.With time, the horses became wild, and generation to generation their genes were changed, which allowed them to survive these harsh conditions. Initially planned killing of all wild horses that because of the behavior of the natural environment, but when it turned out that jes is a big tourist attraction, left them alone. To the west of Aus Luderitz is located, almost forgotten German colonial enclave surrounded by desert and sand dunes. There is melancholy in this intoxicating wiatrzystym coast when suddenly a thick fog coming from the cold Atlantic Ocean. Road signs warn you that sandstorms occurring here can destroy the paint on your vehicle. Luderitz was afraid the place to settle the first German colony of Namibia in 1883. The first Europeans here that the Portuguese crew under the command of Bartholomew Diaz. They built a stone cross in 1488 to document his discovery. Right next to the city of Luderitz can see ghosts - Kolmanskop. During its heyday it was a town of diamond prospectors in which water has cost more expensive than champagne and diamonds worth millions of PLN were sold on a small stock exchange. The town fell as fast as formed, allowing buildings to absorb the desert slowly. Wandering between the abandoned, the houses filled with sand is a very strange feeling. The door is wide open and so blocked by heaps of sand, light switches all the time waiting to be pressed and the wind howls through the window sadly devoid of windows. I stood at the window overlooking the desert, and long thought about the people who once lived here. There was something mysterious, something supernatural straszącego and boil down to the natural beauty of this corner.
No comments:
Post a Comment