Sunday 26 June 2011

TAJLANDIA - Z Wizytą w Raju THAILAND - With a visit to Paradise

191012 europe_728x90_bild_pl Image Banner 728 x 90

TAJLANDIA - Z Wizytą w Raju

Autorem artykułu jest KiniaMalinia


Bo kto nie chciałby zasmakować Raju? Wspaniałe, piaszczyste plaże, olbrzymie palmy, kolorowe ryby, wiszące skały i przepiękne świątynie. To wszystko Tajlandia. Ale w którą stronę wyruszyć? Które miejsca spośród obfitości wybrać na cel podróży.
Bangkok - Phuket - Krabi/Railay Bay - Bangkok

Otóż dużo zależy od pogody. W Tajlandii można by wyznaczyć trzy sezony: od grudnia do lutego, kiedy panuje pora sucha a temperatura nie naprzykrza się wynosząc między 28 - 32 stopnie Celcjusza, jednakże sezon turystyczny trwa na całego, więc jest dość tłoczno; miedzy marcem a czerwcem jest bardzo gorąco, do 38 stopni Celcjusza; w pozostałej części roku pada deszcz, będący wybawieniem dla plonów i chwilą oddechu dla mieszkańców. Wielu turystów chętnie wybiera właśnie tą ostatnią porę ze względu na spokój i przyjemne temperatury. Najbezpieczniejszym miejscem wypoczynku zdaje się być wyspa Ko Samui w południowej części kraju, gdzie w porze deszczowej jest zwykle bardziej sucho niż gdzie indziej.
Cel podróży powinien także wyznaczać kierunek, w którym się udamy. Tajlandia to nie tylko wspaniałe miejsca Bangkok - Wat Arunwypoczynku plażowego, ale także niesamowite miejsca kulturowe takie jak Bangkok, Chiang Mai, Chiang Rai, Ajutthaja...
My postawiliśmy na coś pomiędzy; trochę zwiedzania i trochę wypoczynku. A nawet dużo wypoczynku, stosując zasadę „najpierw się meczymy a potem leżymy". Oczywiście nie wyszło tak jak miało, gdyż kiedy tylko się położyliśmy od razu zaczynało nas nosić i rzucało w inne miejsca.
Czas opalania podczas dwutygodniowego wyjazdu: 2 godziny 17 minut.
Pierwszy komentarz usłyszany po powrocie: „Phi! Ja to po pół dnia w moim ogródku jestem bardziej opalona!"
Cóż, już wylizałam rany, nie tylko opalenizną człowiek żyje.
Pierwszy rzut - Bangkok. Niektórzy kochają, inni nienawidzą. Chyba nie ma nic pomiędzy. Ja kocham. To wielkie, zatłoczone miasto, gdzie wielkie drapacze chmur mieszają się z rozpadającymi chatkami, gdzie jedzenie na ulicy jest smaczniejsze niż w restauracji, gdzie chmury nie ustępują a ulice są tak czyste, że powodują zakłopotanie u polskiego turysty.
Nazbyt wiele jest do zobaczenia w Bangkoku a ograniczenia czasowe narzuciły nam pewną formę biegu. Dwa ekstremalne dni, 48 godzin, trochę Dolców w kieszeni, dało się.
Już po przyjeździe wieczorem wybraliśmy się na zwiedzanie okolicy nocą. Kolorowe neony miasta, które nie śpi, kluby oraz restauracje otwarte do rana i muzyka. Umęczeni po nocnych wędrówkach w końcu padliśmy na pyszczki, bo przecież jutro zaczyna się prawdziwe zwiedzanie.
Wczesnym rankiem, wyposażeni w klapki, wodę i aparat fotograficzny wyruszyliśmy na podbój miasta. Wycieczkę z przewodnikiem w języku angielskim wykupiliśmy w naszym hotelu. Koszt niewielki a zawsze raźniej zwiedzać obce miejsca z kimś kto wie co, gdzie i jak a czego nie.
Jako pierwszą odwiedziliśmy Świątynię Świtu (Wat Arun), wnoszącą się na wysokość ponad 85 metrów na zachodnim brzegu głównej rzeki, Chao Phraya. Na tą stronę rzeki przedostaliśmy się regularnie kursującą łodzią. Świątynia została zakończona w XIX wieku i przyozdobiona przez króla Mongkuta porcelaną. Zaiste ciekawy to widok, gdy przyglądając się z bliska fasadzie widzi się kawałki talerzyków i innych przyrządów. Pałac Królewski & Wat Phrae Kaeo
Po małej wspinaczce oraz spacerze tą samą łodzią przetransportowaliśmy się na brzeg przeciwny, aby zobaczyć wspaniałą Świątynię Leżącego Buddy (Wat Pho), będącą jednocześnie najstarszą budowlą tego typu w Bangkoku. Już dochodząc do budowli słyszeliśmy dzwonienie jakby metalu o metal. Przyszło nam się chwilę zastanawiać zanim odkryliśmy co to było. A mianowicie wzdłuż jednej ze ścian ustawiono kilkadziesiąt metalowych pojemników, do których od pierwszego do ostatniego po jednym bahcie wrzucano na szczęście. I stąd ten raban. My oczywiście również skorzystaliśmy. Nie odważylibyśmy się tego nie zrobić, zwłaszcza że drobne monetki dostępne były na wymianę tuż obok. O wszystkim pomyśleli. Mi, co prawda drobne fanty skończyły się na trzy kubełki przed końcem, ale mam nadzieję, że to nie będzie zbytnio rzutować na moje wygórowane marzenia.
To, co przyciąga to zapewne ogromna, wręcz niesamowita, bo ponad 46 metrowa na długość i 15 na wysokość, pozłacana figura leżącego Buddy uchwyconego w momencie odczuwania nirwany. Widok jest, rzeczywiście wspaniały, blaknący jednak trochę przez stosunkowo małe pomieszczenie, w którym się znajduje. Większy obiekt zapewne uwydatniłby walory posągu. Stopy figury ozdobione macicą perłową przedstawiają 108 lakszan, czyli pomyślnych znaków świadczących o oświeceniu.
Po chwilach uniesienia i zachwytu zapakowaliśmy się radośnie do busa i przedarliśmy przez katastrofalne korki uliczne na północną część miasta, aby zobaczyć Marmurową Świątynię (Wat Benchamabophit). Ciekawostką tej dość nowej, bo z początku XX wieku, świątyni jest całe wnętrze wyłożone marmurem kararyjskim.
Już po 30 minutach byliśmy znowu w drodze, tym razem Tuk Tukiem, czyli „ręka, noga, mózg na ścianie...kto przeżyje temu medal". Aczkolwiek i tak uważam, że jest to przeżycie wręcz niezbędne do pełnego obrazu komunikacji miejskiej Bangkoku. Nasz wesoły kierowca wyrzucił nas tuz pod Wat Traimit na samym brzegu Chińskiej Dzielnicy. Tak, w Bangkoku jest chińska dzielnica. Na nasze nieszczęście Świątynia była w remoncie i nie udało nam się wejść do środka, więc jedyne, co nam pozostało to próba dojrzenia słynnej figury Złotego Buddy poprzez zaglądanie przez okienka.
Po tym „prawie zwiedzaniu" postanowiliśmy przedreptać się co nieco po chińskich włościach i rzeczywiście, wkraczając na te tereny mieliśmy wrażenie wstępowania do innego świata. Chińskie znaki, chińskie sklepy, chiński targ, chińscy przechodnie na ulicach. W kilku słowach: wesoło, kolorowo, inaczej. I tam właśnie zjedliśmy kolację oraz włóczyliśmy się do późnej nocy.
Na następny dzień przeznaczyliśmy sobie Pływający Targ oraz zwiedzanie Świątyni Szmaragdowego Buddy (Wat Phra Targ Wodny – Damnoen SoudakKaeo) i Wielkiego Pałacu dlatego też już przed 7 rano byliśmy na nogach. Lekko zaspani po nader wczesnym, wciskanym na siłę, śniadanku pojechaliśmy zobaczyć tradycyjny tajski targ w Damnoen Saduak, oddalonym od Bangkoku około 100 kilometrów. Z pierwszej przystani długą łodzią motorową dowieziono nas do mniejszej przystani, gdzie przesiedliśmy się na wąskie łódeczki, którymi buszowaliśmy między unoszącymi się na wodzie straganami. A tam „do wyboru, do koloru", wszystkiego po trochu. Kolorowe maski, świecidełka, biżuteria, pamiątki, jedzenie i pyyyyszne kokosy, które sprzedawczyni rozbijała na naszych oczach i podawała wyposażone jedynie w słomkę. Pyszne.
Jednakże nie jestem pewna czy ten „rejsik" drugą łódką jest konieczny, kiedy tak naprawdę stanowcza większość stoisk targowych dostępna jest z poziomu lądu? Chyba nie, tłok na wodzie był straszny i musze się przyznać, ze po dłuższej chwili zażądałam wysadzenia mnie na poboczu i resztę wycieczki kontynuowałam na pieszo.
Po tej pouczającej lekcji targowania się wróciliśmy do Bangkoku aby nadal eksplorować okolice. Z autobusu wysiedliśmy zaraz obok Wielkiego Pałacu i tam, już o własnych nóżkach, podreptaliśmy na dalsze zwiedzanie.
Ten ogromny kompleks pochłonął nam drugie pół dnia. Wybierając się do Pałacu warto pamiętać o odpowiednim stroju, a wiec długich spodniach i koszuli z rękawami. W razie zapomnienia o tym zwyczaju, można takowy strój wypożyczyć. Zaiste, tak gustowny, że ciężko uniknąć wiejskiego wyglądu a co za tym idzie i samopoczucia.
Tuz po wejściu udaliśmy się w kierunku wspaniałej Galerii Ramakien z malowidłami ściennymi (odnawianymi cały rok, ze względu na wilgotność powietrza), a następnie idąc w kierunku zgodnym ze wskazówkami zegara podziwialiśmy Bibliotekę, Mauzoleum, Królewski Panteon, Prangi oraz przeogromną Złotą Czedi (z kawałkiem mostka Buddy w środku), by na końcu zobaczyć klejnot zespołu, czyli Świątynię Szmaragdowego Buddy. Na pewno nie należy się nastawiać na wielki wspaniały posąg, powalający wręcz swoi widokiem na samym wejściu. Inaczej, trzeba się skoncentrować i....skupić wzrok. Ta zaledwie sześćdziesięciokilkucentymetrowa figurka z zielonego jaspisu, stojąca w centrum świątyni, działa wręcz magnetycznie na zwiedzających. Sam Król przebiera jej złotą sukienkę zgodnie ze zmianami pór roku.
Uznając Świątynie Szmaragdowego Buddy za największą atrakcję kompleksu, pozostał nam szybki spacer po posiadłościach pałacowych, salach recepcyjnych i innych przynależnych budynkach, które mimo ze przepiękne, nie robiły już na nas aż tak wielkiego wrażenia, zwłaszcza, ze styrani głodni myśleliśmy jedynie o najbliższej budzie z jedzeniem. Jak tylko takową dopadliśmy wciągnęliśmy bez opamiętania po kilka smażonych kulek i sajgonek na łebka. Z perspektywy czasu był to nasz najlepszy obiad podczas całej wycieczki.
Wieczorem postanowiliśmy sprawdzić słynny kabaret transwestytów, „Calypso". Musze przyznać, że było warto zobaczyć to niesamowite przedstawienie. Całość polega na tańcu, scenkach i ruchach pod playback kabaretowy od lat 40-tych do 60-tych, gdzie cała scena aż roi się od wystrojonych w pióra chłopców ze sztucznymi biustami, boskimi makijażami i fryzurami, którzy do złudzenia przypominają kobiety. Po wszystkim można było, oczywiście, sfotografować się z ulubionymi aktorami. Ekstra. Jeden drink w cenie biletu.Kabaret Calypso
Następnego dnia rankiem byliśmy już w drodze na lotnisko w Bangkoku, żeby zbadać ten słynny Phuket. Plaże i morze widzieliśmy już z okien samolotu a w naszych głowach kreowały się wypoczynkowe myśli. Już to sobie wyobrażaliśmy, plaża, słońce, drink z palemką i tajski masaż stóp. Prawie nam wyszło. Na naszej drodze stanęło jedynie kilkuset podstarzałych Anglików i Szwedów prowadzających się wszędzie z młodziutkimi Tajkami, czyniąc atmosferę mało wakacyjną. Plaża też pozostawia wiele do życzenia, drogo, wszystkie leżaki płatne, zero targowania a piasek dawno przestał być złoty. Jedyna rzecz godna polecenia to wypożyczenie skutera (cena około 200 THB na cały dzień) i podróż przez całą wyspę wzdłuż plaż. Słońce nad głowami, ciepły wietrzyk na twarzy...tak to jest warte zachodu!
Po dwóch długich dniach na Phukecie wsiedliśmy na statek, żeby dopłynąć do rajskiego Krabi. Procedura jest prosta: „Pilnuj naklejki"!. I to jest prawda. W kraju, gdzie język angielski jest jeszcze mniej powszechny niż w Polsce, odwoływanie się do prostych znaków zdaje się być niezbędne, a jako, ze statek płynął w kilka różnych miejsc a do tego posiadał parę miejsc przesiadkowych w pełnym morzu, to aby się nie zgubić i nie odnaleźć gdzieś zupełnie indziej, kolorowej naklejki z oznaczeniem celu podróży należało bardzo strzec. Rzeczywiście po dwóch przesiadkach na inne statki i w ostateczności na długą łódź, dotarliśmy na plaże Zatoki Railay, gdzie znajdował się nasz hotel. Walizki na kółkach nie były dobrym pomysłem w miejscu gdzie transfer kończy się w wodzie po kolana 20m od brzegu a od hotelu dzieli cię jeszcze 30 metrowy pas piaszczystej plaży. Ale poradziliśmy sobie. A raczej kobiety sobie poradziły dając swoje walizki mężom do dźwigania na plecach.
Railay Bay – transfer hotelowy :)Już podpływając do Zatoki, rozpostarł się przed nami boski widok... Wspaniałe, ogromne, jakby „wiszące" ponad taflą wody skały, biały piasek i wszechogarniający spokój podszeptywał nam, że właśnie tu mieliśmy się znaleźć. Tu czas jakby się zatrzymał, tu nie ma samochodów, ba! tu nie ma nawet drogi. Tylko skały, wspinający się na nie śmiałkowie, gęsty las, kilka hoteli i sklepików oraz plaża. Właśnie tak wyobrażałam sobie miejsce do wypoczynku. Nie minęło 20 minut a już byliśmy po zakwaterowaniu i z powrotem na plaży z ręcznikami w zębach, gotowi do smażenia się na słońcu. I tak właśnie, z małymi wyjątkami, z mniejszym lub większym filtrem, spędziliśmy następne pięć dni. Mój typ, filtr 35. Wyjątkami były sporadyczne wyczerpujące wycieczki kajakami wokół pobliskich skał bądź na zakupy w pobliskim Ao Nang, oddalonym o 80 THB i 15 minut rejsu długą łodzią oraz całodniowy wypad motorówką na wysepki Phi Phi.
Niezwykłe wysepki o baśniowej nazwie Phi Phi znane są przede wszystkim jako miejsce nakręcenia filmu „Niebiańska Plaża" z Leo Di Caprio w roli głównej i zaiste są prześliczne. Niestety nie pominął ich rozwój turystyki i elementy cyrkowe występują gdzie niegdzie, to pod postacią sklepów i straganów z pamiątkami, to kolorowej zjeżdżalni na środku morza. Są też kolorowe rybki pływające tuż przy powierzchni, które tylko zapraszają do podglądania. Jednak warto zobaczyć ten skrawek Raju na ziemi, choćby po to, żeby mieć na jego temat własne zdanie.
Po pięciu dniach prawie - leniuchowania przyszedł czas na powrót do rzeczywistości. Zapakowaliśmy się więc z naszymi kołeczkowymi walizkami do długiej łodzi, następnie do busa na lotnisko w Krabi, potem na lot do Bangkoku, potem do Doha, następnie do Paryża a na końcu do Krakowa... Ledwie 37 godzin i już byliśmy w domu. W innym świecie. Po wakacjach......
Pozostały wspomnienia, 568 zdjęć i plany na następną eskapadę.

więcej na moim blogu
---
KiniaMalinia

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl






THAILAND - With a visit to Paradise
The author of this article is KiniaMalinia

Because who does not want a taste of Paradise? The fine sandy beaches, giant palm trees, colorful fish, hanging rocks, and beautiful temples. That's all Thailand. But which way to go? Which of places to choose from among the abundance of the destination.Bangkok - Phuket - Krabi / Railay Bay - Bangkok
So much depends on the weather. In Thailand, one could designate three seasons: from December to February, when there is a dry season and temperatures are not bothering amounting between 28 - 32 degrees Celsius, but the tourist season lasts the whole, so it is quite crowded, between March and June is very hot, to 38 degrees Celsius, the rest of the year it rains, which is a godsend for crops and when the breath for residents.Many tourists willingly chooses just this last time because of the tranquility and pleasant temperatures. The safest place to rest seems to be the island of Ko Samui in the southern part of the country where the rainy season is usually drier than elsewhere.Destination should also set the direction in which we go. Thailand is not only a great beach vacation destination, but also an amazing cultural places such as Bangkok, Chiang Mai, Chiang Rai, Ajutthaja ...We opted for something in between, a little bit of sightseeing and recreation. And even a lot of rest, applying the principle of "first to meczymy then we lie." Of course not work out as they did, because whenever we put in at once began to wear us and threw in other places.Firing time during a two-week trip: 2 hours 17 minutes.The first comment heard after his return: "Phi! I then after half a day in my garden, I'm more tanned! "Well, I licked the wound, not only the tan man lives.The first throw - Bangkok. Some love and others hate it. I guess there's nothing in between. I love you. It's a big, crowded city, where the great skyscrapers blend with the dilapidated huts, where the street food is tastier than a restaurant, where clouds do not disappear and the streets are so clean, that cause confusion in the Polish tourist.Too much to see in Bangkok and the time constraints imposed some form of gear for us. Two extreme days, 48 ​​hours, some bucks in your pocket, it could be.Already upon arrival in the evening we went to explore the area at night. Colorful neon city that never sleeps, clubs and restaurants open till the morning and music. Martyred after nocturnal wanderings in the end we fell on muzzle, because tomorrow starts the real tour.Early in the morning, equipped with flip-flops, water and camera we set out to conquer the city. Guided tour in English, we purchased at our hotel. The cost of a small and ever livelier visit foreign places with someone who knows what, where and how and what is not.As the first we visited the Temple of Dawn (Wat Arun), who has brought to a height of over 85 meters on the west bank of the main river, the Chao Phraya. On this side of the river przedostaliśmy regularly shuttling by boat. The temple was completed in the nineteenth century and decorated by the King Mongkut porcelain. Truly interesting is the view when looking at closely to see pieces of the facade plates and other instruments.After a small climb and walk in the same boat przetransportowaliśmy on the opposite shore to see the wonderful Lying Buddha Temple (Wat Pho), which is also the oldest structure of its kind in Bangkok. Already reaching the building heard the ringing of metal on metal like. It occurred to us before we discovered while wondering what it was.Namely, along one wall is set several metal containers, which from first to last one bahcie thrown in for good luck. And hence the fuss. We, of course, also benefited. Do not dare to not do it, especially since small monetki were available for exchange next door. About all thought. I, admittedly minor forfeits ran into three buckets before the end, but I hope that it will not unduly impinge on my exorbitant dreams.That is probably what attracts huge, almost incredible, because more than 46 meters in length and 15 in height, gold-plated statue of Buddha lying captured at the moment of feeling of nirvana. The view is indeed magnificent, but fading a little by the relatively small room in which it is located. Larger facility probably would highlight the qualities of the statue. Feet-pearl decorated figures show 108 lakszan, the auspicious signs testifying to enlightenment.After moments of rapture and delight happily packed the bus and przedarliśmy by catastrophic traffic jams in the northern part of town to see the Marble Temple (Wat Benchamabophit). Interestingly this rather new, because of the early twentieth century, the entire interior of the temple is marble kararyjskim.Already after 30 minutes we were back on the road, this time tuk tuk, or "arm, leg, brain on the wall ... who will survive this medal." However, and so I think that it is indeed necessary for the survival of a complete picture of public transportation of Bangkok. Our cheerful driver threw us just below the Wat Traimit to edge of Chinatown. Yes, Bangkok is a Chinese district. In our misfortune temple was under renovation and we could not go inside, so the only thing left for us to try to ripen the famous statue Golden Buddha by looking in the window.After that, "exploring almost" decided przedreptać a little something after the Chinese dominions, and in fact, entering into the area we had the impression to join other world. Chinese characters, Chinese shops, Chinese market, Chinese pedestrians on the streets. In a few words: fun, colorful, otherwise. And that's where we ate dinner and stroll on into the night.On the next day spent the Floating Market and visit the Temple of the Emerald Buddha (Wat Phra Kaeo) and the Grand Palace, and therefore before 7 am we were on their feet. Slightly sleepy after a very early, press-on force, śniadanku went to see traditional Thai market at Damnoen Saduak, far from Bangkok about 100 kilometers. The first harbor long speedboat rushed in us to a smaller marina, where przesiedliśmy on narrow boats, which buszowaliśmy between floating on the water stalls. And there "to choose the color," a bit of everything. Colorful masks, trinkets, jewelry, souvenirs, food and pyyyyszne coconuts, which the saleswoman shattered before our eyes and gave equipped with only a straw. Delicious.However, I'm not sure whether this "rejsik" second boat is necessary, when in fact most of the exhibition stands firm is available from the mainland? Probably not, the piston on the water was terrible and I have to admit that after a while asked me to blow up on the roadside and I continued the rest of the trip on foot.After this instructive lesson haggling we got back to Bangkok to continue to explore the surroundings. From the bus we got right next to the Grand Palace and there, on its own legs, podreptaliśmy further sightseeing.This huge complex, we devoured the second half of the day. Choosing to keep in mind the Palace of appropriate attire, and so long trousers and shirts with sleeves. If you forget about this habit, you can outfit any, rent. Indeed, so tasteful, it's hard to avoid the appearance of the rural and thus, and well-being.Shortly after entering, we went towards the great gallery of murals Ramakien (odnawianymi whole year, because of the humidity), and then going in the direction of the clockwise admired the Library, the Mausoleum, the Royal Pantheon, and the enormous Golden Prangi Czedi (with a piece of Buddha in the middle of the bridge) to see the jewel at the end of the band, or the Temple of the Emerald Buddha. Surely it should not be adjusted on a magnificent statue of the great, overpowering even his own people a view of the entrance. Otherwise, you need to concentrate ... concentrate i. sight. This just sześćdziesięciokilkucentymetrowa figurine of green jasper, standing in the center of the temple, it works almost magnetically to the public. Sam King disguises her golden dress according to changes of the seasons.Recognizing the Emerald Buddha Temples for the biggest attraction of the complex, remained brisk walk after our possessions palace, reception halls and other buildings belonging which, in spite of the beautiful, do not do for us until such a great experience, especially with styrene hungry we thought only of the nearest hut with food. As only issued with one dopadliśmy hauled with abandon after a few balls and fried spring rolls on a head,. In retrospect, it was our best dinner during the whole trip.In the evening we decided to see the famous transvestite cabaret, "Calypso." I must admit it was worth seeing this amazing show. The whole is dancing, scenes and movements into cabaret playback from the 40's and 60's, where the whole scene is full of boys dressed in feathers with artificial biustami, divine makijażami and hairstyles, who strikingly similar to the woman. After all, one could, of course, take photos of favorite actors. Extra. One drink in the ticket price.The next day morning we were already on their way to the airport in Bangkok to explore this famous Phuket. Beaches and the sea, we've seen from the windows of the plane and was driven by the heads of our holiday thoughts. Already we had hoped, beach, sun, drink with palemką and Thai foot massage. We almost came out. On our way we stood only a few hundred Englishmen and Swedes podstarzałych prowadzających everywhere with młodziutkimi Tajkami, making little holiday atmosphere. Beach also leaves much to be desired, expensive, pay all the chairs, no haggling and the sand long ago ceased to be golden. The only thing worth recommending to rent a scooter (price about 200 THB per day) and travel through the entire island along beaches. The sun overhead, a warm breeze on your face ... so it's worth it!After two long days in Phuket we boarded the ship to sail to Krabi paradise. The procedure is simple: "Keep a sticker!". And this is true. In a country where English is even less common than in Poland, referring to the simple character seems to be necessary, and as that ship sailed in a few different places and to have a pair of hubs in the high seas, is to not get lost and do not find somewhere else entirely, colorful stickers with the designation to travel was very guarded. Indeed, after two transit flights to other vessels and ultimately in the long boat, we got to the beaches of Railay Bay where was our hotel. Suitcases on wheels are not a good idea at the point where the transfer ends up in the water foot-20m from shore and away from the hotel you have 30-foot strip of sandy beach. But we managed. Or rather myself have overcome a woman giving herhusbands suitcase to carry on their backs.Already podpływając the Gulf stretched out before us the divine sight ... Great, huge, like a "hanging" over the slab of rock, white sand and calmness podszeptywał us that here we can find. Here, time seems to have stopped, there are no cars, nay, there is not even expensive. Only the rocks, climbing on not daredevils, dense forest, a few hotels and shops and the beach. I just imagined a place to rest. Less than 20 minutes and we were already on the accommodation and back at the beach with a towel in his teeth, ready for frying in the sun. I this is how, with few exceptions, with more or less filter, we spent the next five days. My type of filter, 35th Exceptions were sporadic comprehensive kayaking trips around the nearby rocks, or shopping at nearby Ao Nang, located about 80 THB and 15 minutes long voyage boat and an all-day boat trip to Phi Phi islands.Unusual for a fairytale island called Phi Phi are known primarily as a place to shoot the movie "The Beach" with Leo Di Caprio in the lead role and, indeed, are lovely. Unfortunately, they ignored the development of tourism and circus elements are present here and there, it is in the form of shops and stalls Souvenir, is a colorful slide in the middle of the sea. There are also colorful fish floating near the surface, which only invite you to preview. But we see this piece of paradise on earth, if only to have its own topic sentence.After five days, almost - leniuchowania came time to return to reality. So we packed our suitcases kołeczkowymi to the long boat, then bus to the airport in Krabi, then a flight to Bangkok, then on to Doha, then to Paris and finally to Krakow ... Barely 37 hours and we were already at home. In another world. After a holiday ......The remaining memories, 568 photos and plans for the next escapade.

No comments:

Post a Comment